poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 8



Rozdział 8
Nila
Podróż to przemieszczenie się z punktu A do punktu B. Tak powinna wyglądać nasza podróż, ale u nas było jeszcze kilka punktów. Po przyjeździe na stację, udaliśmy się do baru. Byłam dziwnie rozstrzęsiona. Nie chciałam iść do Obozu Herosów, bo tak mi ojciec kazał, ale nie miałam wyboru. Jak nie Obóz to co? Na ulicy nie chciałam mieszkać, a do Nowego Rzymu nie chciałam wracać. Jeszcze 4 dni temu bardzo chciałam dojechać w końcu do NY, ale po tym jak się dowiedziałam o mojej matce, nie śpieszyło mi się tam. Kiedy szłam ze szklanką wody do stolika naszły mnie takie rozmyślenia. Już miałam postawić szklankę na blat, kiedy nagle drgnęła mi ręka i cała zawartość naczynia wylała się, niestety trochę poleciało na Chloe.
-Ej, co to ma niby być - oburzyła się moja przyjaciółka. Zaczęła się wycierać chusteczkami, kiedy ja cicho się śmiałam.
-Hmm, pomyślmy -chciałam ją troszkę zdenerwować - jest mokre, nie ma koloru i ja panuję nad tym. No trudne, co nie? - uśmiechnęłam się do niej.
- No nie wiem, na pewno nie mózg - nie była mi dłużna. Odkąd pamiętam docinałyśmy sobie kiedy tylko można było.
- Dobra dziewczyny, koniec tych potyczek słownych - zaczął Logan - zastanówmy się co teraz robimy. Do Long Island nie jest daleko, więc możemy zwiedzić trochę miasto. Co wy na to?
- Jesteśmy za - powiedziałyśmy obie. Wyszłyśmy na zewnątrz. Był początek czerwca, więc było dość ciepło. Uzgodniliśmy, że 3 h wystarczą i rozdzieliliśmy się. Chloe poszła razem z Loganem, a mi się nie chciało iść z nimi i poszłam sama. Doszłam do Empire State Building. Jak jeszcze byłam w Obozie Jupiter, słyszałam, że właśnie nad tym budynkiem znajduje się siedziba bogów. Zastanawiałam się czy jest tam mój ojciec i co on w ogóle robi. Nie miałam ochoty tego sprawdzić i poszłam dalej. Byłam zła na Posejdona, że nie uratował mojej matki. Zdenerwowana poszłam nad ocean, nie miałam innego pomysłu co ze sobą zrobić. Prawie nikt nie chodził po plaży, co było jak dla mnie bardzo korzystne. Usiadłam na piachu i wpatrywałam się w ocean. Zawsze mnie to uspokajało. Wzięłam do ręki piach i znowu go wypuściłam. Pomyślałam, że chciałabym kiedyś mieszkać w domu z widokiem na morze lub ocean. Nie zauważyłam kiedy minęły 2 h. Szybko wstałam, otrząsnęłam z piachu i ruszyłam w stronę portu. Kiedy przechodziłam obok statku wycieczkowego, ktoś złapał mnie za ramię. Był to ten sam facet, którego spotkałam w pociągu i opowiedział mi o matce.
-Jesteś już tutaj? - zapytał się mnie. Pokiwałam głową na potwierdzenie.
- Czy nie chciałabyś wrócić do domu ? Znaczy tam gdzie mieszkała twoja mama?
- O moja mama nie pochodziła ze Stanów? - zdziwiłam się, myślałam że jak zostałam oddana do domu dziecka w USA to z tam tąd pochodzę. Mężczyzna tylko się uśmiechnął.
-Nie moja droga, twoja mama była Włoszką. Przyleciała do Stanów za pracą, chciała wrócić, ale niestety nie zdąrzyła.
-Może i kiedyś bym chciała- powiedziałam. Wtedy facet wyjął z kieszeni spodni bilet. Podał mi go z uśmiechem.
-Mam nadzięję, że wszystko się uda. Spojrzałam na bilet. Był to bilet na statek, do ... Włoch! Statek wypływa za godzinę. Odwróciłam papierek, ale nie znalazłam biletu na powrót.
-Dziękuję, ale niby jak mam później wrócić? - zapytałam się ale mężczyzny już nie było.  Rozejrzałam się, ale nikogo obok mnie nie było. Schowałam bilet do kieszeni. Trochę mnie kusiło, aby popłynąć do Włoch, ale nie chciałam zostawić Chloe i Logana. Ale możemy zmienić plany. Pobiegam na miejsce spotkania. Przyjaciele już na mnie czekali.
-Hej, wiecie co, mam pewien pomysł – powiedziałam kiedy do nich podeszłam – może pojedziemy gdzieś sobie. Niekoniecznie musimy jechać do tego Obozu Herosów, pewnie znowu będzie tam taka dyscyplina jak w Obozie Jupiter. Codzienne ćwiczenia, walki, zero czasu wolnego, cały dzień zaplanowany i każdy wygląda tak samo. Nie chcę tak, chcę żyć tak jak chcę, bez żadnych wytycznych i itp.
-Nila, nie możemy. Musimy jechać do tego Obozu. Kazał nam twój ojciec, więc pewnie jest to coś ważnego – powiedziała Chloe. Burknęłam pod nosem. Do rozmowy włączył się Logan.
-Chloe ma rację, jak któryś z bogów coś nakazuje to trzeba to wypełnić. Trzeba być posłusznym.
-Ja niby mam być posłuszna dla kogoś, kto nie interesuje się mną? No chyba kpisz ze mnie! – oburzyłam się trochę. I chyba nie tylko ja.
-Nila słuchaj, jesteśmy herosami, musimy być posłuszni i robić to co nam każą. Nasze życie nigdy nie będzie miłe i przyjemna, za długie pewnie też nie, ale za to posiadamy pewne moce. Ja mam czaromowę, a ty panujesz nad wodą, źle ci? Wiesz, że nigdy nie będziesz mieć ojca i zrozum to w końcu! – wybuchła Chloe.
-Ale mi nie chodzi o to żeby mieć ojca, nawet nie chcę takiego. Chodzi mi o to że jest to niesprawiedliwe. Nie zamierzam być na każde skinienie palca.
-Ale będziesz!
-Właśnie, że nie. Wy jedźcie do Obozu. Nara wam – powiedziałam i odwróciłam się. Ruszyłam biegiem znowu w stronę portu. Wtedy wiedziałam gdzie miałam iść. Weszłam na pokład statku. Kiedy ruszyliśmy, usłyszałam w głowie głos Posejdona : Nie popłyniesz do Włoch. To było coś w rodzaju rozkazu, ale ja przyjęłam to jako wyzwanie. „Właśnie że popłynę”- odpowiedziałam i poszłam w kierunku dziobu. Kiedy tam doszłam i spojrzałam na morze, wiedziałam, że nie będzie to spokojny rejs. Zbierało się na sztorm.

  Chloe
 Szczerze byłam wściekła na Nile, no po tym jak ochłonęłam to zostało już tylko zakłopotanie. To zdecydowanie działo się zbyt szybko, nie do końca rozumiem co się stało. Nie ważne nie to nie, jestem jej przyjaciółką nie opiekunką.
- Yyy chyba trzeba za nią biec.- otrząsną mnie Logan.
- Nie.
- Ale - protestował- jak to nie, i co mamy iść bez niej.- Po kiwałam głową-No i jak ty sobie to wyobrażasz?
- Normalnie, zamierzam dojść do obozu, jesteśmy w NY tak blisko long island że jeśli jednak królewna się namyśli  to sama tam się pofatyguje.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł........
- Tak? to może masz lepszy Panie wspaniały co może mamy biegać po NY w poszukując jej, świetnie tylko z tego co się orientuje to bardzo duże miasto a my go nie znamy.- Przerwałam mu, i zachowałam się nie w porządku wobec niego ale ta całe sytuacja nie była dla mnie  taka łatwa - Logan  przepraszam cię, ale my nie mamy innego wyjścia, nie znajdziemy jej teraz. Musimy iść dalej. Da sobie radę a na razie  sama musi sobie to po układać.
Zrozumiał,  chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy na long island. W porównaniu do tego ile przeszliśmy z przeszliśmy z łowczyniami nie była ani długa ani męcząca. Nie mam zielonego pojęcia ile czasu zajęła nam droga, ale słońce powoli się już chyliło ku zachodowi.
- I w końcu po tym wszystkim jesteśmy w domu.-  Zdziwiona słowami chłopaka spojrzałam na niego pytająco. Przed nami  było to samo co widzieliśmy do tej pory, drzewa i wzgórza.
- Yyy Logan? kochanie ja wiem że w twoich czasach to być może jako żołnierz musiałeś  spać w szałasach czy lepiankach... - Uśmiech który  gościł na jego twarzy zmienił się w grymas .
- Ej mieszkałem w koszarach nie w szałasach, i obóz jest dokładnie za tym wzgórzem.
-  Och to było tak od razu. Koszary szałas jedno to samo.- Powiedziałam drocząc  się z nim po czym ruszyłam przed siebie. Gdy dotarliśmy na wzgórze ujrzałam coś niezwykłego. Było stąd wszystko widać plaże, zatokę long  island, pola truskawek, arenę, amfiteatr, smoka, jadalnie, domki obozowe i wielki dom. Jedyne co mnie w tym przerażało  to ten smok, ale najwyraźniej nie był nami zainteresowany.
- No no to chyba może być mój  dom.- Wyszczerzyłam zęby  do chłopaka, który wciąż spoglądał przed siebie .
- yhm, zmieniło się tu od mojego ostatniego pobytu.
- No wiesz minęło sporo lat, a dokładnie z jakieś ponad siedemdziesiąt.
- Nie przypominaj  mi.- ruszył w dół  wzgórza, a ja podążył am zanim. Lecz zatrzymał nas kobiecy głos.
- Hej- Odwróciliśmy się . Przed nami stały może dwudziesto letnie uśmiechające się dziewczyny, jedna o ciemnej karnacji , może indianka? Ubrana była w pomarańczową obozową koszulkę i krótkie postrzępione dżinsowe spodenki, druga lekko opalona blondynka o szarych oczach,również miał tą samą koszulkę i niebieskie spodenki.- Nazywam się Piper a to jest Annabeth, jesteśmy starszym obozowymi  i grupowymi, ja dziesiątki czyli domku Afrodyty, a Annabeth szóstki czyli Ateny.
- Tak, a wy zapewne jesteście nowymi obozowiczami, tylko ciekawi mnie gdzie wasz satyr?- Ocho zaczęła podejrzliwie blondynka, no ale to są osoby które poznałam jako pierwsze na obozie, moja genialna starsza siostra, duma naszej matki, i jej przyjaciółka, wspaniałe wybawicielki  świata.

 Nila                                                                                                         
Normalni ojcowie, jak ich córki uciekną albo zrobią coś co się im nie podoba to dadzą szlaban, albo zabiorą telefon. No ale jak twoim ojcem jest bóg i to w dodatku Posejdon to masz przewalone.
-Sztorm?! Serio tato?! – powiedziałam w morze. Nie podobało mi się to, ani trochę. Jeszcze jakoś zrozumiałabym, żeby coś mi zrobił, ale nie bezbronnym ludziom ! Musiałam szybko coś zrobić. Jakby nas zatopił to mi nic by nie było, umiem oddychać nawet i pod wodą, ale bym miała tych wszystkich śmiertelników na sumieniu. Próbowałam coś wymyślić, ale niestety nic. Została mi ostateczność, musiałam schować dumę głęboko.
-Tato, proszę. Chyba nie chcesz zabić tych śmiertelników, nie powinniśmy ich krzywdzić – błagałam. Sztorm z każdą chwilą się wzmagał. Chyba nie dał się ubłagać. Za sobą usłyszałam krzyki pasażerów, płacz małych dzieci i uspakajające je matki. Potężna fala uderzyła o burtę statku, wszyscy co stali, upadli.
-Pomocy! – usłyszałam obok siebie krzyk. Jakaś mała dziewczynka trzymała się barierki, a jej nogi dyndały na burtą. Jej małe rączki pobladły i wyglądało na to że długo nie wytrzyma. Okrętem strasznie rzucało, nikt nie umiał utrzymać równowagi. Wstałam, ale od razu upadłam na twarz. Dziewczynka krzyczała, widziałam łzy w jej oczach. Musiałam jakoś jej pomóc, mogłaby nie przeżyć upadku do oceanu. Wiedziałam, że na nogach nie dojdę, więc poszłam do niej na czworakach.
-Nie martw się, już ci pomagam – powiedziała kiedy do niej doszłam. Złapałam ją i wciągnęłam na pokład. Mała przytuliła się do mnie i zaczęła płakać.
-Dziękuję ci, jesteś bardzo odważna – powiedziała z twarzą w mojej koszuli. Zaraz podeszli do mnie rodzice tej dziewczynki, dziękując mi za uratowanie ich córki. Wszystko się skończyło szczęśliwie, no może nie dla mnie. Jakby tego było mało. Morze trochę się uspokoiło. Pomyślałam, że Posejdon dał mi spokój, ale to była cisza przed burzą. Kapitan kazał wszystkim schować się pod pokład, dla bezpieczeństwa. Miałam wejść jako ostatnia, wolałam wszystkich przepuścić, kiedy kolejna fala uderzyła w statek. Siła uderzenia była tak ogromna, że fiknęła do tyłu koziołka i leciałam w stronę burty. Próbowałam się czegoś złapać. Akurat przy ręce był tylko leżak, ale jak to się mówi, tonący brzytwy się łapię, więc i ja złapałam za nóżkę leżaka. Ale jak zawsze jak coś mi nie idzie to po całości. Nie dość, że leżak jakimś cudem wyleciał za burtę szybciej od mnie to jeszcze walną mnie w bok i rozciął dość poważnie nogę. Zobaczyłam tylko krew mieszającą się z kroplami deszczu na mojej skórze. Rana szła od połowy uda do tak kilka centymetrów od kolana w dół. Strasznie piekła, ale nie to był mój główny problem. Nogi miałam już za burtą. W ostatniej chwili złapałam się barierki, która była mokra i wciąż wyślizgiwała się mi. Fala uderzyła we mnie. Krzyknęłam z bólu. Miałam świadomość, że długo nie wytrzymam. Pomyślałam, że dziwne jest zginąć w czymś nad czym panujesz. Właśnie! Kiedy tak wisiałam dostała olśnienia. Przecież panuję nad wodą. Próbowałam się skupić, ale nie pozwalał mi na to ból w nodze. Kazałam wodzie wepchnąć na statek. Udało mi się, leżałam na mokrych deskach okrętu. Oddychałam ciężko i najlepiej leżałabym tam aż do Włoch, ale wiedziałam że mam zadanie. Pobiegłam do drzwi, na mapie statku odnalazłam jak dojść na najniższy pokład. Ruszyłam biegiem. Kiedy znalazłam się najniżej jak mogłam stanęłam i skupiłam się. Próbowałam uspokoić morze. Na początku nic to nie dawało, ale po jakimś czasie sztorm się uspokajał. Pewnie ojciec pomyślał, że nie zawróci mnie w taki sposób. Kiedy morze było całkowicie spokojne, opadłam z sił, a nogi załamały się pod mną. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Musiałam jakoś dać uciec emocjom. Zaczęłam się śmiać, dość histerycznie, potem śmiech zmienił się w płacz. Zakryłam twarz dłońmi i pozwoliłam płynąć łzom. Dlaczego to wszystko musi mnie spotykać, czemu nie może mnie zostawić? Nie dość, że zabrał mi matkę to jeszcze chce mojej śmierci. Zaczęłam się trząść. Nagle ktoś położył mi dłoń  na ramieniu. Był to jakiś chłopak z obsługi statku. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją i wstałam. Zaprowadził mnie do mojej kabiny. Po drodze rozmawialiśmy trochę. Zapytał mnie dlaczego płynę do Włoch. Odpowiedziałam że chcę wrócić do kraju skąd pochodzę. Kiedy doszliśmy życzył mi miłej podróży i szczęścia. Kiedy weszłam do kajuty, uświadomiłam sobie, że nie rozmawiałam po angielsku tylko po włosku. Rzadko używałam tego języka. Od urodzenia umiałam mówić po włosku, sama nie wiem jak. Położyłam się na łóżko, wcześniej przebrawszy się w suche ciuchy. Nie spałam długo, wolałam pójść na pokład i patrzeć na ocean, piękny a za razem groźny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz