poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział 5




Chloe
  Następny przystanek, Colorado Springs. Źle wybrałam drogę, przez co o mało nie zrobiliśmy nadprogramowych kilometrów. Miałam zamiar, głupi pomysł, jechać przez Arizone, następnie z Nowego Meksyku skierować się w stronę stanu Colorado.
   Nila spała, więc sama decydowałam o kierunku naszej podróży, więc wybrałam jak wybrałam.
Spojrzałam na naszego nowego kolegę i coś sobie uświadomiłam...
- To niesamowite jak to wszystko się zmieniło.- Mówił to z wyraźnym zakłopotaniem.
- No tak tak, rozumiem że to dla ciebie nowość, ale musimy cię przebrać, bo w tych ciuchach raczej nie wtopisz się w tłum.- Zatrzymałam się przed pierwszym lepszym sklepem gdzie mogliśmy dostać jakieś ubrania, po czym powiedziałam.- Dobra, szybka akcja, wchodzimy do sklepu wybieram pierwsze lepsze ubrania i buty pasujące na ciebie, płacę, ty idziesz za mną i nie marudzisz.- spojrzałam na niego robiąc przerwę sprawdzając czy nie ma nic do dodania, mruknął tylko pod nosem- Jak do dziecka.- przewróciłam oczami ignorując jego męskie ego, po czym uzupełniłam plan.- Wracamy do auta i ruszamy dalej w drogę, tylko jest małe ''ale'', musi pójść nam to na tyle szybko i cicho by Nila się nie obudziła.      
    Logan spojrzał na mnie marszczą brwi, zadając pytanie- Czemu ona  ma się przez ten czas nie obudzić? Co ty kombinujesz?
-Och, nic takiego chcę po prostu ją strolować- posłałam mu łobuzerski uśmieszek, i wtedy dotarło do mnie że on mnie nie zrozumiał, bo nie jest z tej epoki.- Wprawić w zakłopotanie.
Wysiedliśmy z auta. Logan udał się w stronę drzwi sklepowych i tam na mnie zaczekał a ja, no cóż musiałam wziąć forsę mojej koleżanki. Podeszłam do niego i podałam kolejny powód dlaczego musimy się śpieszyć, klepiąc go w klatkę piersiową.- A do tego musimy wykorzystać środki pieniężne Nili, bo moje yym jakby to powiedzieć zaginęły na plaży w San Francisco.- Mrugnęłam do niego i weszłam do środka. Idąc przez sklep w stronę przymierzalni wzięłam pierwszy lepszy zwykły biały podkoszulek, bordowo-czarną koszulę w kratkę, czarne dżinsy i trampki. Nie musiałam patrzeć na rozmiar ani szukać czegoś w czym będzie dobrze wyglądać, plus bycia córką Afrodyty z góry wiedziałam, że to co mu wybrałam będzie okej i on będzie w tym wyglądać  okej, więc od razu poszłam płacić. Wyszłam ze sklepu, i co? Miałam racje jego nowe ubranie było idealnie dopasowane.- A co zrobiłeś ze swoimi starymi ciuchami?- Zapytałam kierując się w stronę auta.
- Zostawiłem w przymierzalni, dopasowując się do was, a przy najmniej do tego co już mi opowiedziałaś.- Rozłożył ręce uśmiechając się, po czym wsiadł do samochody, no i teraz chociaż na pierwszy rzut oka nie wygląda jakby był z lat czterdziestych dwudziestego wieku.
-No szybko się uczysz chłoptasiu.- Nila wciąż spała więc postanowiłam, że nie będę je budzić pytając czy ona czegoś nie potrzebuje ze sklepu i po prostu ruszyliśmy dalej w drogę.- No to teraz prosto do  Colorado Springs.
-Czekaj czekaj, jaką niby drogą chcesz się tam dostać?- wyjął mapę, a ja powiedziałam mu swój jakże genialny plan.- Chloe to jest niepotrzebna droga, lepiej będzie jeśli pojedziemy przez Utah, no a z tam tąd do Colorado.- Patrząc na mapę gdy staliśmy na światłach, doszło do mnie że on ma rację.
-No cóż, punkt dla Logana.- Powiedziałam uśmiechając się do niego, i zastosowując się do jego wskazówki. Do kolejnego przystanku mamy jakieś parę godzin drogi, powinniśmy być tam z rana. Rozmawiałam z synem Hermesa, wszystko mu tłumacząc, cel naszej podróży i problemy jakie mamy z Hadesem. Och jako herosi i tak nie możemy używać telefonów i tym podobnych, więc nie wgłębialiśmy się w te tematy. Gdy zasnął, dostrzegłam jak to do chrzanu jest być kierowcą. Jechałam tak w ciszy może ze cztery godziny, dopóki Nila się nie obudziła.- No to gdzie jesteśmy?
- W Utah.- Odpowiedziałam na pytanie, jeszcze zaspanej i przeciągającej się przyjaciółki.
-Hmm, no to może teraz ja poprowadzę,a ty się odpoczniesz co?-  Zaproponowała, wypatrując czegoś za oknem. A ja nawet nie odpowiadając zjechałam na pobocze i wysiadłam z auta, zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Ona zrobiła to samo.- Wiesz co, zaczyna mnie to coraz bardziej wkurzać- zaczęła- rozumiem że oni muszą zajmować się ważnymi sprawami, bo są bogami, ale to nie jest powód by traktować swoje dzieci jak, coś co jest na ich każde skinienie palca.- Zaczyna trochę przesadzać, ale rozumiem ją i jej żal do naszych boskich rodziców.
- No tak, ale my nie możemy nic z tym zrobić, kijem rzeki nie zawrócisz.- Starałam się ją pocieszyć.
- Och zawrócę nawet bez kija.- Mruknęła pod nosem, uśmiechając się.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło, lecz sama widzisz coś kosztem czegoś, jesteś córką Pana Mórz, masz siłę, panujesz nad wodą, ale nie możesz mieć od tak ojca.- Słabe i ckliwe, ale prawdziwe.
- Tyle że ja tego nie chcę – no i teraz zaczęła się zachowywać jak dziecko, które chce lizaka- ja nawet nie jestem dobra w walce, ty owszem, ty to lubisz, ale u mnie to nie ta bajka.
- Świetnie, ale my nie mamy tu nic do powiedzenia tak już jest i tyle- przestałam już mówić pobłażliwie, przestałam mieć ochoty wysłuchiwać jak się użala i narzeka na swój los, nie mieliśmy na to czasu, ona chociaż nie urodziła się w 1920 roku- a teraz musimy dostać się do Obozu Herosów, bo tam jest nasze miejsce, dla takich jak my.- Przesunęłam się i udałam na tylne siedzenie, rozkładając się wygodnie, by odpocząć na ile to możliwe.
- Dla takich jak my.- Powtórzyła cicho pod nosem i usiadła za kierownicą.- Wow, a on przypadkiem nie był inaczej ubrany, no tak bardziej nienormalnie.- Jak widać nowy styl naszego nowego przyjaciela nie obszedł jej uwadze, ale ja tylko uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy.- Ty w sumie i lepiej, nie będzie się rzucał w oczy, ale mam przez to rozumieć że wydałaś na niego swoje ostatnie pieniądze.- Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Może jeszcze coś do mnie mówiła, orientując się co ten uśmiech znaczy, ale usnęłam i jej nie słyszałam.
  Znów koszmary. Najpierw ciemność oraz spadanie. To strasznie irytujące czuć że jest się bezwładnym, nic nie móc dostrzec, bo jest się spowitym mrokiem oraz te uczucie że powinno się być teraz gdzie indziej, że coś powinno się zrobić. Okropność, tylko co to oznacza, bo mam nadzieją że nie tkwienie na łąkach Asfodelowe gdy umrę, i mam nadzieję że nie w bliskiej przyszłości. I nagle, coś nowego, ale również irytującego, nie spadam i widzę to co mnie otacza. Lecz nie mogę się ruszyć, stoję tak po prostu w lesie, wokół mnie same drzewa. Po chwili było słychać coraz głośniejszy szelest, coś się do mnie zbliżało i to bardzo szybko. Ptaki uciekają, co powoduje we mnie chęć zrobienia tego samego ale nie mogę, wszystkie wnętrzności mi się wyrywają, a ja już nie słyszę szelestu, tylko łamanie drzew. Gdy w końcu ukazuje mi się wielkie, bydle. Czarny pies, tyle że ten miał z jakieś dwa metry na czterech łapach. I właśnie rozpędzony biegł prosto na mnie. Chciałam uciekać, ale nie mogłam czułam się tak jakbym próbował wbić się mur. Byłam pewna że ten potwór mnie stratuje, więc zamknęłam oczy. Ale nagle wszystko ucichło, słyszałam tylko, jakby węszenie. Gdy odważyłam się by spojrzeć przed siebie, ujrzałam wielki psi pysk który mnie obwąchuje, po myślałam sobie '' Dobra piesku, może mam na sobie czerwoną bluzę, ale nie jestem hydrantem, więc......
-  i̱ allagí̱ égine chyméno aíma, dedoméno̱n léxi̱ den boreí na spásei.- Bydle przemówiło, a mówiąc to, a raczej tego nie robiąc, bo nie poruszał przy tym pyskiem, okrąrzył mnie przyglądając mi się.
- Ale pora nie ta, ma droga- Czy ten pies rymuje bo ja coś tego nie czuję?- Pan mój rozkaz wydał, lecz jeszcze nie twa pora.- Po tych słowach wszystko znikło a ja słyszałam to co powiedział po grecku tylko dlaczego nie mogę tego zrozumieć, przecież znam grekę jako córka Afrodyty.
   Obudziłam się, podrywając się nagle i uderzając głową w dach auta, mówiąc na głos.- Aby zmiana trwała krew przelana, słowo dane nie może być złamane.- Zrozumiałam już te słowa tylko co one oznaczają, bo z krwią to raczej kojarzy mi się śmierć.
- Yyyy, Chloe wszystko okej?- Zapytała się mnie Nila, wymieniając zaniepokojone spojrzenia z Loganem, który dodał- Co ci się śniło?
- Och to co zawsze.
- Aha czyli, bo ja jestem nowy i …...
- Las- przerwałam mu- śni mi się las.
- No a to co powiedziałaś, no i tak w ogóle co ty powiedziałaś, bo nie zawsze wyraźnie mówisz?- Dociekali, tym razem moja przyjaciółka próbowała czegoś się dowiedzieć. Ale ja tylko wzruszyłam ramionami, nie mam ochoty im o tym teraz opowiadać.- No cóż trudno, jesteśmy już w Colorado Springs, i jest godzina dziewiąta, zanim się obudziłaś przejrzałam nasze finanse- mówiąc to spojrzała wymownie na mnie- i spostrzegłam że kończą się nam pieniądze, więc idziemy do supermarketu kupić TANIE żarcie.
- Aha czyli śmieci, bo twoja kasa się kończy.- powiedziałam to uśmiechając się szeroko do niej.
- No ale tak się zastanawiam co się stało z twoimi pieniędzmi Chloe?- Logan siedział cicho i wydaje mi się że próbował wyłapać czy się naprawdę sprzeczamy czy tylko się droczymy.
- Musisz się nauczyć, a raczej przyzwyczaić że my zawsze tak ze sobą rozmawiamy a do tego się przezywamy, większość ludzi teraz tak się do siebie odzywa, no oczywiście nie do nieznajomych.
- Aha, to nie miłe.
- Och teraz już nic nie jest miłe.- przewróciłam oczami i wyszłam z samochodu.
  Udaliśmy się na zakupy. Jami frykasy z puszki, to właśnie kupiliśmy, ponieważ ta żywność jest najwygodniejsza, jeśli chodzi o podróż, i najtańsza. Całych pieniędzy nie wydaliśmy, ale Nila ma rację, możemy mieć problem pod tym względem. Auta za darmo, na wodę nie jeżdżą, benzyna kosztuje i jak tak dalej pójdzie nie będziemy mieli za co jej kupić. Razem z Loganem zostawiliśmy Nilę w kolejce do kasy, uznaliśmy że sobie poradzi, a zresztą ostatnio coś się nie dogadywałyśmy.
To dziwne ale lubiłam z nim przebywać tak samo jak z moją przyjaciółką, tyle że ja ją znam od dziecka, razem się wychowałyśmy, a jego od paru dni, no i jest dosyć stary, znaczy powinien być, nie ważne. Oparliśmy się o auto, po czym zapytał:
- Co usłyszałaś we śnie Chloe?- Patrzył na mnie tymi swoimi łagodnymi i pełnymi spokoju oczami, i on miał niby być żołnierzem, czy on w ogóle potrafi walczyć? Był dla mnie bardziej jak syn Afrodyty, a nie Hermesa, jakby używał mówiąc czarmowy.
-  i̱ allagí̱ égine chyméno aíma, dedoméno̱n léxi̱ den boreí na spásei.- No i efekt jego głosu również był podobny, co do mojej zdolność, och trudno, to przez to że on jest taki... w sumie sama nie wiem jaki. Spojrzałam ma niego i zobaczyłam że zmarszczył brwi patrząc się na mnie z zaniepokojeniem.
- Nie dobrze, jak na mój gust to brzmi jak część przepowiedni, którą dostają herosi gdy wyruszają na misję, albo jeśli mają do odegrania ważną rolę w przyszłości.
- Świetnie, jeszcze nie potarłyśmy do obozu a już mam wyrok, przelewanie krwi to raczej coś jedno znacznego.- Powiedziałam to nieco zbyt żałośnie, bo Logan mnie objął i powiedział:
- Spokojnie one zawsze są dwuznaczne, i nigdy nie spełniają się w ten oczywisty sposób....
- Och gołąbeczki, no no Chloe nie spodziewałam się aż takiego podobieństwa do mamusi.- No i właśnie teraz moja kochana przyjaciółka darła się do nas niosąc zakupy i próbując mnie z denerwować, ale Logan  nie zwracał na nią uwagi, przytulił mnie mocniej i powiedział do ucha tak by ona tego nie usłyszałam- Więc jeśli nie mamy całej przepowiedni, a one i tak zawsze są na opak, to nie musimy tego mówić Nili, niech będzie to naszym sekretem.- Po czym mnie puścił i powiedział do naszej przyjaciółki która już stała przed nami z szerokim uśmiechem- Chloe opowiedziała mi o swoim ojcu, znaczy o tym że ją zostawił, no i wydało mi się to smutne.
- Tak a przecież wiemy już że Logan jest trochę...- zawahałam się, by użyć odpowiedniego określnika- wrażliwy.- Nila spojrzała na nas podejrzanie ale raczej żartobliwie, po czym stwierdziła:
- No w to mogę uwierzyć, a wy się tak nie tłumaczcie bo naprawdę sobie coś pomyślę .- Coraz bardziej zaczynam się sobie dziwić dlaczego zrobiło mi się głupio i zaczęła obawiać się by ona sobie czegoś nie pomyślała, przecież znam ją na tyle by wiedzieć że sobie żartuje, bo ma taką okazję. Nie ważne, ale po tej sytuacji Logan coraz bardziej mnie intrygował i sądzę, że trochę mi zajmie nim rozgryzę go do końca. Może jednak nie jest taki babski, spokojny i słaby, na jakiego się wydaje, a do tego jest synem Hermesa, patrona podróżnych, kupców, złodziei. W obozie Jupitera widziałam jego braci, strojących żarty cwaniaków, ale on jest inny, on uosabia hermesowe cechy lepiej, nie zdradzając ich. Jest bystry szybko łapie się i relacjach ludzkich i sytuacjach, dlatego wie jak do nich mówić, jak ich przekonać, co jest cechą kupców, patrząc na jego budowę, wysportowany, umięśniony, wysoki lecz zgrabny, sądzę że mógłby być świetnym złodziejem.
- Puk, Puk, jak widzisz czekamy aż raczysz posadzić swój tyłek za kierownicą, bo mamy jeszcze sporo drogi przed sobą.- Wyrwała mnie z zamyślenia Nila, ale to prawda siedzieli już w środku, więc ruszyłam w stronę drzwi od samochodu. Odpaliłam auto i spytałam:
- No to jaki kierunek obejmujemy?
- Sądzę że Kanzas, Mizuri, Kentaki, Wirginia, Pensylwania no i New York.- Zaproponował, a Nila tylko potaknęła wyglądając przez szybę. A ja obrałam taki kurs. Ale co do niego to jaki by nie był, nie jest dobrze, bo wydaje mi się że coraz bardzie mnie do niego ciągnie, ponieważ jest ciężki do rozszyfrowania.
   No i było zbyt spokojnie. Odkąd opuściliśmy Colorado Springs jechał za nami jakiś ciemny jeep. Od razu wydało mi się to dziwne, ale dopóki jesteśmy na autostradzie to za bardzo nic nie mógł zrobić. Najwyraźniej on to wiedział i postanowił coś z tym zrobić, zepchnąć nas na jakąś boczną drogę gdzie prawie nie było ruchu.
- Chyba mamy problem.- Powiedziała Nila, przechodząc na siedzenie obok.- CHLOE GAZU!!!
Dwa razy powtarzać nie musiała, zobaczymy ile te auto wyciągnie.- Sie robi, ale coś nie sądzę żeby to byli śmiertelnicy i żebyśmy dały radę ich zgubić.
- Świetnie, ale jak na razie to obijają nam tyły, a na tyle jestem ja.- To prawda, nieźle nią tam miotało.
- Okej, najpierw się od nich odklejmy, a potem pomyślimy co z nimi zrobić.- I przyśpieszyłam. To wcale nie takie proste, nasze auto nie jest świetnym samochodem, a szczególnie gdy ma do czynienia za znacznie większym, które chce nas staranować. Było coraz gorzej, tylne szyby były wybite, a z jedną moja przyjaciółka miała zderzenie czołowe i to dosłownie. Na szczęście nic się jej nie stało, ale jedno było pewne musieliśmy coś wymyślić, i to szybko a ja wiedziałam tylko tyle.- Musimy ich załatwić, i może macie jakieś propozycję?
- Dobra, a więc jeśli jest aż tak źle, i jeśli i tak nie mamy wyjścia, a musimy się ich pozbyć to ja się może do nich pofatyguję, co?- Zaproponowała Nila, po czym swoim mieczem wywaliła szyberdach. A ja spojrzałam na Logana by ją powstrzymał, jednak on odwrócił się do niej i powiedział.- Dobra gdy już będziesz na ich dachu, czyli gdy wyskoczysz ty Chloe- przeniósł wzrok na mnie i gdy dostrzegł moją minę zrozumiał że i tak mu przerwę więc zamilkł.
- O czym ty... a raczej wy mówicie, to jest chory pomysł i od kiedy to wy tacy zgodni.
- No a może masz jakiś lepszy pomysł, bo mogę się stąd nie ruszać i zostać zgnieciona.
- Ale …..- protestowałam, a raczej próbowałam bo nie miałam żadnego pomysłu.- no dobra niech wam będzie, więc mów dalej Loganie.
- A więc gdy ona wyskoczy ty hamuj i tyle, potem co będzie to będzie.- Wcale mnie to nie przekonywało, ale już nie było odwrotu. Nila zaczęła wychodzić, z mieczem w ręku, po czym przeszła na jeepa, co nie było trudne, nie licząc tego że jechałyśmy stoosiemdziesiąt na godzinę. Wbiła ostrze rozcinając dach,  ja zaczęłam hamować i widziałam jak kierowca czarnego pojazdu zamienia się w pył. Tyle że problem był następujący, nie ma kierowcy nie ma kto prowadzić samochodu, więc kierownica zaczęła luźno się obracać, i to akurat w naszą stronę. Zaczeliśmy dachować  i nie wiem co się dalej działo.
- Nic ci nie jest.- Byłam w strasznym szoku, więc słowa Logana nie do końca do mnie docierały.- Chloe musimy stąd wyjść, więc nic ci nie jest?
- Nie, jest chyba okej.- Rozpięłam pasy i tak jak on zaczęłam wychodzić z samochodu. To były Erynie i im pozbieranie zajęło znacznie mniej czasu niż nam i już na nas nacierały. Wtedy do mnie dotarło że mój przyjaciel który stoi bezbronnie po drugiej stronie za chwile zostanie rozszarpany.
- LOGAN, ŁAP.- Krzycząc to rzuciłam mu jeden ze swoich sztyletów. On chwycił go, wykonując unik i wyjmując broń z pochwy i wbijając ją w plecy potwora. Oczywiście ja zamiast zając się swoją, przyglądałam się Loganowi, ale w miarę szybko się ocknęłam i zdążyłam nie dać się zabić.
Znalazłam się za plecami Eryni, wykonałam pchnięcie, ale ona nie dała się tak łatwo zabić, odparowałam z łatwością jej kontratak, i nagle zamieniła się w proch. A ja schowałam swój sztylet do pochwy i spojrzałam na mojego przyjaciela, który stał teraz naprzeciwko mnie spode łba - Poradziłam bym sobie sama.
- Okej, zapamiętam to sobie, ale stwierdziłem że tak będzie szybciej- zaczął się rozglądać, a  mi się przypomniało o mojej przyjaciółce. Odwróciłam się, ale nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Podbiegłam do jeepa, ale tam też nie było po niej żadnego śladu, chyba nie mogła się rozpłynąć. Już miałam krzyczeć jej imię gdy szarpną mnie Logan, i zabrał mnie z drogi.- Chyba nie chcę wiedzieć co by było gdyby tego siana tu nie było.- Powiedział gdy pomagał Nili wstać z siana. A ja wybuchłam śmiechem.
- A ciebie co tak śmieszy?- Spytała, nieco urażona.
- Och bogowie latające algi, w sosie z siana.- Przestałam się śmiać i tylko się do niej uśmiechałam .
- No, ale masz rację tego jeszcze nie było i sądzę że mój brat tego nie robił.- Odwzajemniła uśmiech, lecz na krótko ponieważ zauważyłyśmy że nasz przyjaciel się od nas oddala.- Hej Logan, a ty gdzie się bez nas wybierasz?
Odwrócił się, rozłożył ręce i powiedział.- Bez was nigdzie, ale raczej dalej naszym samochodem nie pojedziemy, więc trzeba zabrać co potrzebne i ruszać na wschód.
- No mam nadzieję że z naszymi zapasami nie jest tak źle, już idziemy ci pomóc.- Dodała Nila, ruszyłyśmy w jego stronę ale on nas zatrzymał mówiąc byś my przeszukały jeepa. Nie protestowałyśmy, zapewne policja może zjawić się w każdej chwili, a w tym drugim aucie może być przydatnego. Niestety nic a nic tam nie było. Nie mogliśmy się poruszać drogą, więc zaczęliśmy przemierzać las. Przeszliśmy parę kilometrów aż zaczęło się robić ciemno, i nagle Logan stanął i zaczął się rozglądać.- Tu chyba będzie dobrze.
- Czyli zatrzymujemy się?- Spytałam z nadzieją w głosie, ponieważ opadłam już z sił.
-  Tak do rana, a na razie musimy rozpalić nie duże ognisko i coś zjeść.- Po tych słowach zrzucił plecak z ramion, i jeszcze raz obejrzał okolicę.
- No ale czy to dobry pomysł rozpalać ogień, czy dym nas nie zdradzi?- zapytała podejrzanie Nila.
- Ale przed kim? Erynie zabiliśmy, a zresztą jesteśmy na tyle daleko od drogi że nie będzie z niej widać go widać.
No to jest logiczne uzasadnienie, a zresztą jestem tak zmęczona że nie mam ochoty sprzeczać się z wojskowym w takich sprawach jak ta. A więc również zdjęłam plecak i usiadłam na na ziemi.
- Ale moglibyśmy jeszcze przejść, każdy kilometr się liczy, no nie? A nie jest jeszcze tak późno.- Niestety miała racje my nie mieliśmy czasu a było jeszcze wcześnie, lecz nie mamy wyjścia musimy się zatrzymać.
- Nila- powiedziałam żałośnie a ona zwróciła się w moją stronę zaniepokojona.-  ja już dzisiaj nigdzie nie pójdę, nie dam rady.- Nie dociekała, i położyła swój ekwipunek koło naszego.
- Dobra to co do ognisk ja pójdę nazbierać drewna.- Nawet nie czekała na zezwolenie po prostu odwróciła się i poszła. Logan zabrał się za robienie miejsca na ognisko.
- Co z twoją nogą, raczej złamana ani skaleczona nie jest, nie przeszła byś tyle.- powiedział nie przerywając swojego zajęcia. Podczas dachowania musiało się z nią coś stać, a ten marsz tylko pogorszył sprawę. Odwinęłam nogawkę.
- Spuchnięta, ale to tylko nadwyrężenie, nie bolała tak na początku.
Logan usiadł, a dzieliła nas wygrzebana dziura na ognisko.- Oby.- Powiedział, a pokrótce dołączyła do nas Nila, po czym zabrała się za układanie stosu z gałęzi.
- Świetnie a czym to rozpalimy.- Powiedział, po czym usiadła koło mnie.
- Zapalniczką- Którą syn Hermesa wyciągną z kieszeni, zajęło my to chwilę zanim patyki zajęły się ogniem.- Dobrze dziewczęta, radzę się przespać, jutro musimy dojść do jakiej kolwiek cywilizacji.
W tym momencie nie interesowała mnie już reszta rozmowy, niech robią co chcą. Ja po prostu oparłam się po swój plecak i zasnęłam.         

Nila
Miałam bardzo dziwny sen. Śniło mi się, że stoję w porcie i trzymam w ręku bilety, niestety nie mogłam rozczytać dokąd. Następnie zobaczyłam dziewczynę. Była wysoka, miała długie, brązowe włosy, w które wplecione były pióra. Trochę dziwne, no ale każdy ma swój styl. Oczy miała koloru złota. Miała indiańskie rysy twarzy. Nic nie mówiła, tylko patrzyła się prosto na mnie trochę wyzywająco. I znowu zmieniła się sceneria, która mnie przeraziła. Stałam pośrodku ... nawet nie wiem czego, ale to nie jest ważne. Zobaczyłam na ziemi dziewczynę w kałuży krwi. Chciałam do niej podbiec, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Następnie nastąpiła ciemność. Usłyszałam tylko głosy, które mówiły : i̱ allagí̱ égine chyméno aíma, dedoméno̱n léxi̱ den boreí na spásei. To było chyba po grecku. Nie zrozumiałam tego. Obudziłam się, ale nie otwierałam jeszcze oczu. Co to miało oznaczać? Powinnam dopisać naukę greki do listy rzeczy, które muszę zrobić przed śmiercią. "Kurde, przecież ja znam greke! " Postanowiłam jednak otworzyć oczy. Zamiast drzew i słońca, przed oczami ukazała mi się stopa Chloe. Jak ona mnie denerwuje...
-Chloe, zabieraj ze mnie swoje stopy-krzyknęłam. Nic, zero reakcji. -No może to poskutkuje- i smyrnełam ją po stopie. Jak to dobrze, że ma łaskotki, znaczy dobrze dla mnie. Reakcja była natychmiastowa. Zabrała stopę, ale zbyt gwałtownie i zrobiła fikołka, trafiając przy tym na drzewo. Zaczęłam się śmiać. Chloe już bardzo przytomna podniosła się i podeszła do mnie.
-I z czego się śmiejesz, wodoroście?-powiedziała trochę wnerwiona, ale powoli jej przechodziło. Dobrze wiedziała, że nienawidzę, gdy ktoś mówi na mnie wodorost i itp.
-Z twojego pięknego przewrotu, pięknisiu-musiałam się jej odpłacić. Oczywiście nie była mi dłużna.
-Ja przynajmniej nie śmierdzę jak pozostawione na słońcu algi.
-Ja nie śmierdzę!
-Taa jasne, kupię ci na urodziny perfumy, tylko jakieś silne.
-Przynajmniej mam jakąś moc.
-Taa, po tatusiu, który się nie interesuje tobą, bo ma już doskonałego synka. Po tym już nie wytrzymałam. Skupiłam się na wodzie i posłałam w kierunku Chloe strumień, który powalił ja na ziemię. Byłam pewna, że nic sobie nie zrobiła, bo strumień nie był silny. Córka Afrodyty wypluła z ust resztki wody. Była cała morka.
-Tylko na tyle cię stać?-było to wyzwanie. Nie chciałam walczyć, bo było pewne, że przegram. Mierzyłyśmy się wzrokiem.
-Dziewczęta uspokójcie się – prosił Logan.
-Oj zamknij się – powiedziałyśmy równocześnie. Wyczuł chyba co może się za chwilę stać, więc stanął między nami.
-Przemocą, nic nie wskóracie i mówi wam to żołnierz. Uspokójcie się – tym razem mu się udało. Odwróciłam się i pobiegłam w stronę lasu. Musiałam przemyśleć kilka rzeczy. Znalazłam strumyk, przy którym usiadłam. Objęłam nogi rękami i zapatrzyłam się w wodę. Zawsze mnie to uspokaja. „Co się dzieje między mną a Chloe? Ostatnio wciąż się kłócimy, nawet o byle co. Denerwuje mnie, ale jest jedyną bliską mi osobą. Muszę jakoś naprawić nasze relacje, nie wiem jeszcze jak”-pomyślałam. Była może 12, może po. Nie wiedziałam, gdzie, no dobra wiedziałam gdzie mam jechać, ale wciąż nie wiedziałam po co. Na dodatek jeszcze te sny, co one mogły oznaczać? Postanowiłam pójść do Chloe i przeprosić ją. Wstałam i rozejrzałam się dookoła.
-No brawo Nila, zgubiłaś się i co teraz? Czy ja zawsze muszę być taka nierozgarnięta? Postanowiłam więc iść wzdłuż strumyka. Szłam tak nie wiem, kilka godzin, straciłam rachubę czasu. Słońce powoli zachodziło. Nie miałam najmniejszego pojęcia jak wrócić. Oparłam się o drzewo. Byłam zmęczona i głodna i w dodatku nie wiedziałam gdzie jestem. Rozejrzałam się dookoła. Spostrzegłam krzak z jeżynami. Zerwałam kilka i usiadłam z powrotem pod drzewem.
-No przynajmniej Hades nie będzie się musiał starać, umrę przez własną głupotę-pomyślałam jedząc kolejny owoc. Usłyszałam za sobą szelest liści. Natychmiast wstałam, trzymając w reku miecz. Nic nie widziałam. Nagle krzaki obok mnie zaczęły się ruszać. Skierowałam miecz w tamtą stronę. Byłam gotowa walczyć. Wszystkie zmysły były skupione, a mięśnie napięte. Po chwili krzaki znieruchomiały. Podniosłam miecz gotowa zaatakować. Z krzaka wyskoczył ... mały biały króliczek. Odetchnęłam spokojnie.
-Córko Posejdona-usłyszałam za sobą. Od razu odwróciłam się z wymierzonym mieczem. Nikogo tam nie było, tylko rzeczka. Pomyślałam, że wariuję.
-No świetnie Nila, słyszysz już głosy, oby tak dalej to zamknął cię w psychiatryku-powiedziałam do siebie i ruszyłam w dalszą drogę.
-Córko naszego pana- znowu ten sam głos. Rozejrzałam się i nikogo nie zobaczyłam.
-Nilo- teraz to była już przesada.
-Gdzie jesteś?-krzyknęłam w las. Żadnej odpowiedzi. Spojrzałam w wodę. Zobaczyłam w niej dwie rybki. Były koloru fioletowego i ... uśmiechały się do mnie? Podeszłam bliżej. Uklękłam przy brzegu i spojrzałam w oczy rybie. „Serio Nila wariujesz”
-Panienko w końcu-usłyszałam. Mówiła do mnie ryba.
-Wy mnie rozumiecie?
-Tak panienko, chcemy pomóc pani dostać się do przyjaciół.-powiedziała jedna z nich.
-No super, rozmawiam z rybami. Czy coś jeszcze mnie dziś zaskoczy?-oj niestety tak.
Violet i Plum, bo tak miały na imię owe rybki dały mi wskazówki jak wrócić.
-Dziękuję wam za pomoc, jak będę mogła się jakoś odwdzięczyć to mówcie.
-Och, panienka nie musi. Niech tylko pamięta, że jej ojciec troszczy się o nią.
-Taa, bardzo się troszczy-powiedziałam z sarkazmem – Może powiecie,że mnie kocha jeszcze?
-Ale to prawda, to on nas do panienki wysłał.- no tego to się nie spodziewałam.
-W takim razie podziękujcie mu i żegnajcie.
-Żegnaj i powodzenia.-wstałam i ruszyłam tak jak mi powiedziały. Zdziwiłam się, że ojciec  wysłał do mnie pomoc. Może jeszcze da mi na 18-stkę prezent? No dobra bez przesady. Doszłam dość szybko do przyjaciół. Chloe chodziła w kółko trochę zdenerwowana. Ukryłam się za drzewem i obserwowałam ją. W ręku trzymała swój sztylet.
-Spokojnie, znajdzie się, nie martw się-próbował uspokoić ją Logan.
-Siedź cicho. A jak jej się coś stało. Na przykład zaatakował ją jakiś potwor, albo ten jej cały Nico...
-Kto to Nico?-przerwał jej chłopak.
-Oj nieważne. Może leży tam gdzieś i umiera albo co. Czy ona musi być taka ...
-No jaka ?- zapytałam się stając za nią. Odwróciła do mnie. Jej twarz nic nie wyrażała. Uśmiechnęłam się do niej.
-Taka, taka...- próbowała coś wymyślić.
-Dobrze wiem, że się o mnie martwiłaś.
-Wcale nie-zaprzeczyła.
-Okropnie się martwiła-powiedział Logan. Chloe spojrzała ostro na chłopaka, który skurczył się  w sobie. Roześmiałam się. Następnie spoważniałam trochę.
-Chloe, przepraszam cię za wszystko. Nie wiem co dzisiaj we mnie wstąpiło-przegryzłam wargę i popatrzyłam w oczy przyjaciółki. Ona również na mnie patrzyła.
-Ja ciebie też przepraszam. Zgoda ?
-Zgoda- i przybiłyśmy sobie piątki. Za pierwszym razem nie trafiłyśmy, więc zaczełyśmy się śmiać. Straciliśmy jeden dzień podróży, więc ruszyliśmy w drogę. Wędrowaliśmy kilka godzin, opowiadając Loganowi o naszym świecie.
-Sorry, ale ja jestem trochę zmęczona, zróbmy tutaj postój.-poprosiła Chloe. Wszyscy czuliśmy, że dalej nie dojdziemy, więc rozbiliśmy się na niewielkiej polance. Postanowiliśmy rozpalić ognisko. Poszłam poszukać jakiś gałęzi. Kiedy schylałam się po jedną z nich, usłyszałam znów szelest liści. Szybko wyprostowałam się i rozejrzałam dookoła. Nikogo nie było, ale przeczucie, że coś się za chwilę stanie nie opuściło mnie. Wróciłam do Chloe. Ułożyłam patyki w kształt podobny do ogniska i usiadłam obok tego. Już zabierałam się do rozpalania, gdy obok mnie usiadł Logan.
-Może lepiej ja to zrobię-powiedział. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Uśmiechnął się do mnie.-Jesteś przecież córką pana mórz, a woda i ogień niekoniecznie idą w parze.
-Masz racje, znajdę sobie jakieś inne zajęcie-uśmiechnęłam się i poszłam przygotować coś do jedzenia. Nie było to jakaś wyszukana kolacja, o nie, ale zawsze jakaś. Po posiłku usiedliśmy koło ogniska i opowiadaliśmy sobie straszne historie. Nie za dużo usłyszeliśmy z opowieści Chloe, gdyż zaniepokoiło nas coś. Było słychać coraz głośniejsze sapanie. Nie było to sapanie człowieka tylko czegoś większego. Siegnełam po spinkę i po chwili trzymałam miecz. Chloe trzymała swój sztylet, drugi zaś dała dla Logana. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Popatrzyłam w ciemność, z której wydobywał się dźwięk. Próbowałam coś dostrzec. Nagle ujrzałam parę czerwonych oczu.
-Wiać!-krzyknęłam i całą trójką pobiegliśmy w jednym kierunku. Za nami skoczyło ogromne bydle, znaczy pies. Był cały czarny, ślina kapała mu z pyska, a oczy utkwione miał w nas. Nie miał raczej ochoty na zabawę, chyba że zabawą można nazwać zabicie nas, to wtedy tak. Mimo jego wielkich rozmiarów poruszał się dość szybko. Nie mieliśmy szans, aby go pokonać, więc biegliśmy dalej ile sił w nogach.
-To Piekielny Ogar, pochodzi z Hadesu-powiedział Logan.
-W takim razie to wszystko wyjaśnia-powiedziałam. Nie patrzyłam na niego, ale byłam pewna, że miał pytający wyraz twarzy.
-Jakby Ci tu powiedzieć, pan podziemi za bardzo nas nie lubi-wyjaśniłam.
-Mówiąc za bardzo nas nie lubi, znaczy po prostu, że chce nas zabić, a szczególnie tę o to Nilę-powiedziała jeszcze Chloe.
-A no przecież, mówiłaś mi Chloe-powiedział. Potwór był coraz bliżej. Gwałtownie skręciliśmy w prawo i ukryliśmy się za drzewem. Wszyscy ciężko dyszeliśmy. Naszym jedynym planem była ucieczka.
-Zamierzasz całe życie uciekać?-usłyszałam w głowie głos ojca. Nie był już troskliwym tatusiem-Jesteś moją córką, powinnaś być odważna, stawiać czoła swoim problemom. Nie wykazałaś się na razie ani odwagą, ani inteligencją.
-No to patrz-odpowiedziałam w myślach. Wiedziałam, że Chloe nie pozwoli mi samej walczyć, musiałam użyć podstępu.
-Słuchajcie, musimy się rozdzielić, wtedy nie będzie wiedział gdzie biec i może odpuści sobie-powiedziałam.
-No wątpię, że odpuści-powiedziała córka Afrodyty.
-Musimy spróbować i tak nie mamy innego planu-poparł mnie Logan. Byłam mu wtedy bardzo wdzięczna.
-No dobra, każdy biegnie w innym kierunku-powiedziałam. Za nami było słyszeć ciężkie kroki. Nie mieliśmy dużo czasu.- Na trzy. Raz, dwa , TRZY- każdy pobiegł. Chloe prosto, Logan w prawo, a ja w lewo prosto na Piekielnego Ogara. Zamachałam się przed nim swoim mieczem.
-No dawaj, pokaż na ile cię stać i pobiegłam. Nie wiedziałam gdzie biegnę, ale najważniejsze, że z dala od reszty. „Pies” biegł za mną. Zobaczyłam przed sobą polanę. Pomyślałam, że to będzie idealne miejsce. Niestety potknęłam się o jakąś gałąź i wylądowałam na ziemi. Piekielny ogar przygwoździł mnie bardziej do ziemi, aż syknęłam z bólu.
-I na co mam niby patrzeć?-i znów mój ojciec. Złapałam miecz i wbiłam go w łapę potwora. Natychmiast ją zabrał. Niestety rozciął mi przy tym prawe ramię. Znów syknęłam. Rękaw koszuli szybko przesiąkł krwią. Mój przyjaciel ogarek, jak go potem nazwałam, szybko się pozbierał i znów rzucił się na mnie. Próbowałam utrzymać w ręku miecz. Nie miałam za wielkich szans na pokonanie go. Ale musiałam. Spróbowałam wbić mu miecz w pierś lecz on szybko odskoczył. Nasza walka wyglądała mniej więcej tak : ja machałam mieczem, próbując wbić go gdziekolwiek, a ogar odbiegał. Miał plan na początku mnie zmęczyć, a jak nie będę miała już sił, po prostu mnie zabić. Nie mogłam na to pozwolić. Też miałam plan, trochę szalony, ale mogło się udać. Pobiegła prosto na ogara, który nie spodziewał się tak samobójczego aktu. Stał on nieruchomo co umożliwiło mi wspięcie się na jego grzbiet. Skapnął się wtedy co chcę zrobić i próbował mnie zrzucić. Próbowałam się utrzymać, ale było to trudne zadanie. „Teraz albo nigdy”-pomyślałam i wbiłam miecz w kark Ogara. Usłyszałam krótki skowyt. Zeskoczyłam na ziemię i zrobiło mi się żal tej bestii. Wykorzystała jednak ona moją nieuwagę i pogłębiła pazurem ranę na moim ramieniu. Ogar zmienił się w złoty pył, a ja  upadłam na ziemię. Próbowałam uspokoić bicie serca. Podźwignęłam się na zdrowej ręce. Nie wiem czy to była prawda, czy już miałam zwidy, ale zobaczyłam przed sobą wilki i grupę dziewczyn w wieku tak od 12-15 lat, w srebrnych bluzkach. Nie widziałam nigdzie Chloe i Logana. Podeszła do mnie jedna z nich. Wyglądała na przywódczynie. Miała może 16 lat, błękitne oczy i mnóstwo piegów. Przestraszyłam się trochę. Zauważyła to ta dziewczyna.
-Mam na imię Thalia, jestem Łowczynią, córką Zeusa. Chcę ci pomóc, nie bój się mnie.-powiedziała.
- Gdzie są moi przyjaciele?-zapytałam szeptem, bo głośniej nie dałam rady. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
-Zupełnie jak twój brat, poświęcisz wszystko dla przyjaciół. Są bezpieczni, zaraz cię do nich zabiorę.-opowiedziała. -Nie bój się – powiedziała jeszcze Thalia. Popatrzyłam w jej oczy. Pokiwałam głową i zemdlałam.                                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz