Chloe
Następny przystanek, Colorado
Springs. Źle wybrałam drogę, przez co o mało nie zrobiliśmy nadprogramowych
kilometrów. Miałam zamiar, głupi pomysł, jechać przez Arizone, następnie z
Nowego Meksyku skierować się w stronę stanu Colorado.
Nila spała, więc sama decydowałam o kierunku
naszej podróży, więc wybrałam jak wybrałam.
Spojrzałam
na naszego nowego kolegę i coś sobie uświadomiłam...
-
To niesamowite jak to wszystko się zmieniło.- Mówił to z wyraźnym
zakłopotaniem.
-
No tak tak, rozumiem że to dla ciebie nowość, ale musimy cię przebrać, bo w
tych ciuchach raczej nie wtopisz się w tłum.- Zatrzymałam się przed pierwszym
lepszym sklepem gdzie mogliśmy dostać jakieś ubrania, po czym powiedziałam.-
Dobra, szybka akcja, wchodzimy do sklepu wybieram pierwsze lepsze ubrania i
buty pasujące na ciebie, płacę, ty idziesz za mną i nie marudzisz.- spojrzałam
na niego robiąc przerwę sprawdzając czy nie ma nic do dodania, mruknął tylko
pod nosem- Jak do dziecka.- przewróciłam oczami ignorując jego męskie ego, po
czym uzupełniłam plan.- Wracamy do auta i ruszamy dalej w drogę, tylko jest
małe ''ale'', musi pójść nam to na tyle szybko i cicho by Nila się nie
obudziła.
Logan spojrzał na mnie marszczą brwi,
zadając pytanie- Czemu ona ma się przez
ten czas nie obudzić? Co ty kombinujesz?
-Och, nic takiego chcę po
prostu ją strolować- posłałam mu łobuzerski uśmieszek, i wtedy dotarło do mnie
że on mnie nie zrozumiał, bo nie jest z tej epoki.- Wprawić w zakłopotanie.
Wysiedliśmy z auta. Logan
udał się w stronę drzwi sklepowych i tam na mnie zaczekał a ja, no cóż musiałam
wziąć forsę mojej koleżanki. Podeszłam do niego i podałam kolejny powód
dlaczego musimy się śpieszyć, klepiąc go w klatkę piersiową.- A do tego musimy
wykorzystać środki pieniężne Nili, bo moje yym jakby to powiedzieć zaginęły na
plaży w San Francisco.- Mrugnęłam do niego i weszłam do środka. Idąc przez
sklep w stronę przymierzalni wzięłam pierwszy lepszy zwykły biały podkoszulek,
bordowo-czarną koszulę w kratkę, czarne dżinsy i trampki. Nie musiałam patrzeć
na rozmiar ani szukać czegoś w czym będzie dobrze wyglądać, plus bycia córką
Afrodyty z góry wiedziałam, że to co mu wybrałam będzie okej i on będzie w tym
wyglądać okej, więc od razu poszłam
płacić. Wyszłam ze sklepu, i co? Miałam racje jego nowe ubranie było idealnie
dopasowane.- A co zrobiłeś ze swoimi starymi ciuchami?- Zapytałam kierując się
w stronę auta.
- Zostawiłem w przymierzalni,
dopasowując się do was, a przy najmniej do tego co już mi opowiedziałaś.-
Rozłożył ręce uśmiechając się, po czym wsiadł do samochody, no i teraz chociaż
na pierwszy rzut oka nie wygląda jakby był z lat czterdziestych dwudziestego
wieku.
-No szybko się uczysz
chłoptasiu.- Nila wciąż spała więc postanowiłam, że nie będę je budzić pytając
czy ona czegoś nie potrzebuje ze sklepu i po prostu ruszyliśmy dalej w drogę.-
No to teraz prosto do Colorado Springs.
-Czekaj czekaj, jaką niby
drogą chcesz się tam dostać?- wyjął mapę, a ja powiedziałam mu swój jakże genialny
plan.- Chloe to jest niepotrzebna droga, lepiej będzie jeśli pojedziemy przez
Utah, no a z tam tąd do Colorado.- Patrząc na mapę gdy staliśmy na światłach,
doszło do mnie że on ma rację.
-No cóż, punkt dla Logana.-
Powiedziałam uśmiechając się do niego, i zastosowując się do jego wskazówki. Do
kolejnego przystanku mamy jakieś parę godzin drogi, powinniśmy być tam z rana.
Rozmawiałam z synem Hermesa, wszystko mu tłumacząc, cel naszej podróży i
problemy jakie mamy z Hadesem. Och jako herosi i tak nie możemy używać
telefonów i tym podobnych, więc nie wgłębialiśmy się w te tematy. Gdy zasnął,
dostrzegłam jak to do chrzanu jest być kierowcą. Jechałam tak w ciszy może ze
cztery godziny, dopóki Nila się nie obudziła.- No to gdzie jesteśmy?
- W Utah.- Odpowiedziałam na
pytanie, jeszcze zaspanej i przeciągającej się przyjaciółki.
-Hmm, no to może teraz ja poprowadzę,a
ty się odpoczniesz co?- Zaproponowała, wypatrując
czegoś za oknem. A ja nawet nie odpowiadając zjechałam na pobocze i wysiadłam z
auta, zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Ona zrobiła to samo.- Wiesz co,
zaczyna mnie to coraz bardziej wkurzać- zaczęła- rozumiem że oni muszą zajmować
się ważnymi sprawami, bo są bogami, ale to nie jest powód by traktować swoje
dzieci jak, coś co jest na ich każde skinienie palca.- Zaczyna trochę
przesadzać, ale rozumiem ją i jej żal do naszych boskich rodziców.
- No tak, ale my nie możemy
nic z tym zrobić, kijem rzeki nie zawrócisz.- Starałam się ją pocieszyć.
- Och zawrócę nawet bez
kija.- Mruknęła pod nosem, uśmiechając się.
- Wiesz, że nie o to mi
chodziło, lecz sama widzisz coś kosztem czegoś, jesteś córką Pana Mórz, masz
siłę, panujesz nad wodą, ale nie możesz mieć od tak ojca.- Słabe i ckliwe, ale
prawdziwe.
- Tyle że ja tego nie chcę –
no i teraz zaczęła się zachowywać jak dziecko, które chce lizaka- ja nawet nie
jestem dobra w walce, ty owszem, ty to lubisz, ale u mnie to nie ta bajka.
- Świetnie, ale my nie mamy
tu nic do powiedzenia tak już jest i tyle- przestałam już mówić pobłażliwie,
przestałam mieć ochoty wysłuchiwać jak się użala i narzeka na swój los, nie
mieliśmy na to czasu, ona chociaż nie urodziła się w 1920 roku- a teraz musimy
dostać się do Obozu Herosów, bo tam jest nasze miejsce, dla takich jak my.-
Przesunęłam się i udałam na tylne siedzenie, rozkładając się wygodnie, by
odpocząć na ile to możliwe.
- Dla takich jak my.-
Powtórzyła cicho pod nosem i usiadła za kierownicą.- Wow, a on przypadkiem nie
był inaczej ubrany, no tak bardziej nienormalnie.- Jak widać nowy styl naszego
nowego przyjaciela nie obszedł jej uwadze, ale ja tylko uśmiechnęłam się i
zamknęłam oczy.- Ty w sumie i lepiej, nie będzie się rzucał w oczy, ale mam
przez to rozumieć że wydałaś na niego swoje ostatnie pieniądze.- Uśmiechnęłam
się jeszcze szerzej. Może jeszcze coś do mnie mówiła, orientując się co ten
uśmiech znaczy, ale usnęłam i jej nie słyszałam.
Znów koszmary. Najpierw ciemność oraz
spadanie. To strasznie irytujące czuć że jest się bezwładnym, nic nie móc
dostrzec, bo jest się spowitym mrokiem oraz te uczucie że powinno się być teraz
gdzie indziej, że coś powinno się zrobić. Okropność, tylko co to oznacza, bo mam
nadzieją że nie tkwienie na łąkach Asfodelowe gdy umrę, i mam nadzieję że nie w
bliskiej przyszłości. I nagle, coś nowego, ale również irytującego, nie spadam
i widzę to co mnie otacza. Lecz nie mogę się ruszyć, stoję tak po prostu w
lesie, wokół mnie same drzewa. Po chwili było słychać coraz głośniejszy
szelest, coś się do mnie zbliżało i to bardzo szybko. Ptaki uciekają, co
powoduje we mnie chęć zrobienia tego samego ale nie mogę, wszystkie wnętrzności
mi się wyrywają, a ja już nie słyszę szelestu, tylko łamanie drzew. Gdy w końcu
ukazuje mi się wielkie, bydle. Czarny pies, tyle że ten miał z jakieś dwa metry
na czterech łapach. I właśnie rozpędzony biegł prosto na mnie. Chciałam
uciekać, ale nie mogłam czułam się tak jakbym próbował wbić się mur. Byłam pewna
że ten potwór mnie stratuje, więc zamknęłam oczy. Ale nagle wszystko ucichło,
słyszałam tylko, jakby węszenie. Gdy odważyłam się by spojrzeć przed siebie,
ujrzałam wielki psi pysk który mnie obwąchuje, po myślałam sobie '' Dobra
piesku, może mam na sobie czerwoną bluzę, ale nie jestem hydrantem, więc......
- i̱ allagí̱ égine chyméno aíma, dedoméno̱n
léxi̱ den boreí na spásei.- Bydle
przemówiło, a mówiąc to, a raczej tego nie robiąc, bo nie poruszał przy tym
pyskiem, okrąrzył mnie przyglądając mi się.
- Ale pora nie ta, ma droga-
Czy ten pies rymuje bo ja coś tego nie czuję?- Pan mój rozkaz wydał, lecz
jeszcze nie twa pora.- Po tych słowach wszystko znikło a ja słyszałam to co
powiedział po grecku tylko dlaczego nie mogę tego zrozumieć, przecież znam grekę
jako córka Afrodyty.
Obudziłam się, podrywając się nagle i
uderzając głową w dach auta, mówiąc na głos.- Aby zmiana trwała krew przelana,
słowo dane nie może być złamane.- Zrozumiałam już te słowa tylko co one
oznaczają, bo z krwią to raczej kojarzy mi się śmierć.
- Yyyy, Chloe wszystko okej?-
Zapytała się mnie Nila, wymieniając zaniepokojone spojrzenia z Loganem, który
dodał- Co ci się śniło?
- Och to co zawsze.
- Aha czyli, bo ja jestem
nowy i …...
- Las- przerwałam mu- śni mi
się las.
- No a to co powiedziałaś, no
i tak w ogóle co ty powiedziałaś, bo nie zawsze wyraźnie mówisz?- Dociekali,
tym razem moja przyjaciółka próbowała czegoś się dowiedzieć. Ale ja tylko
wzruszyłam ramionami, nie mam ochoty im o tym teraz opowiadać.- No cóż trudno,
jesteśmy już w Colorado Springs, i jest godzina dziewiąta, zanim się obudziłaś
przejrzałam nasze finanse- mówiąc to spojrzała wymownie na mnie- i spostrzegłam
że kończą się nam pieniądze, więc idziemy do supermarketu kupić TANIE żarcie.
- Aha czyli śmieci, bo twoja
kasa się kończy.- powiedziałam to uśmiechając się szeroko do niej.
- No ale tak się zastanawiam
co się stało z twoimi pieniędzmi Chloe?- Logan siedział cicho i wydaje mi się
że próbował wyłapać czy się naprawdę sprzeczamy czy tylko się droczymy.
- Musisz się nauczyć, a
raczej przyzwyczaić że my zawsze tak ze sobą rozmawiamy a do tego się
przezywamy, większość ludzi teraz tak się do siebie odzywa, no oczywiście nie
do nieznajomych.
- Aha, to nie miłe.
- Och teraz już nic nie jest
miłe.- przewróciłam oczami i wyszłam z samochodu.
Udaliśmy się na zakupy. Jami frykasy z
puszki, to właśnie kupiliśmy, ponieważ ta żywność jest najwygodniejsza, jeśli
chodzi o podróż, i najtańsza. Całych pieniędzy nie wydaliśmy, ale Nila ma
rację, możemy mieć problem pod tym względem. Auta za darmo, na wodę nie jeżdżą,
benzyna kosztuje i jak tak dalej pójdzie nie będziemy mieli za co jej kupić.
Razem z Loganem zostawiliśmy Nilę w kolejce do kasy, uznaliśmy że sobie
poradzi, a zresztą ostatnio coś się nie dogadywałyśmy.
To dziwne ale lubiłam z nim
przebywać tak samo jak z moją przyjaciółką, tyle że ja ją znam od dziecka,
razem się wychowałyśmy, a jego od paru dni, no i jest dosyć stary, znaczy
powinien być, nie ważne. Oparliśmy się o auto, po czym zapytał:
- Co usłyszałaś we śnie Chloe?-
Patrzył na mnie tymi swoimi łagodnymi i pełnymi spokoju oczami, i on miał niby
być żołnierzem, czy on w ogóle potrafi walczyć? Był dla mnie bardziej jak syn
Afrodyty, a nie Hermesa, jakby używał mówiąc czarmowy.
- i̱
allagí̱ égine chyméno aíma, dedoméno̱n léxi̱ den boreí na spásei.- No i
efekt jego głosu również był podobny, co do mojej zdolność, och trudno, to
przez to że on jest taki... w sumie sama nie wiem jaki. Spojrzałam ma niego i
zobaczyłam że zmarszczył brwi patrząc się na mnie z zaniepokojeniem.
- Nie dobrze, jak na mój gust
to brzmi jak część przepowiedni, którą dostają herosi gdy wyruszają na misję,
albo jeśli mają do odegrania ważną rolę w przyszłości.
- Świetnie, jeszcze nie
potarłyśmy do obozu a już mam wyrok, przelewanie krwi to raczej coś jedno
znacznego.- Powiedziałam to nieco zbyt żałośnie, bo Logan mnie objął i
powiedział:
- Spokojnie one zawsze są
dwuznaczne, i nigdy nie spełniają się w ten oczywisty sposób....
- Och gołąbeczki, no no Chloe
nie spodziewałam się aż takiego podobieństwa do mamusi.- No i właśnie teraz
moja kochana przyjaciółka darła się do nas niosąc zakupy i próbując mnie z
denerwować, ale Logan nie zwracał na nią
uwagi, przytulił mnie mocniej i powiedział do ucha tak by ona tego nie
usłyszałam- Więc jeśli nie mamy całej przepowiedni, a one i tak zawsze są na
opak, to nie musimy tego mówić Nili, niech będzie to naszym sekretem.- Po czym
mnie puścił i powiedział do naszej przyjaciółki która już stała przed nami z
szerokim uśmiechem- Chloe opowiedziała mi o swoim ojcu, znaczy o tym że ją
zostawił, no i wydało mi się to smutne.
- Tak a przecież wiemy już że
Logan jest trochę...- zawahałam się, by użyć odpowiedniego określnika-
wrażliwy.- Nila spojrzała na nas podejrzanie ale raczej żartobliwie, po czym
stwierdziła:
- No w to mogę uwierzyć, a wy
się tak nie tłumaczcie bo naprawdę sobie coś pomyślę .- Coraz bardziej zaczynam
się sobie dziwić dlaczego zrobiło mi się głupio i zaczęła obawiać się by ona
sobie czegoś nie pomyślała, przecież znam ją na tyle by wiedzieć że sobie
żartuje, bo ma taką okazję. Nie ważne, ale po tej sytuacji Logan coraz bardziej
mnie intrygował i sądzę, że trochę mi zajmie nim rozgryzę go do końca. Może
jednak nie jest taki babski, spokojny i słaby, na jakiego się wydaje, a do tego
jest synem Hermesa, patrona podróżnych, kupców, złodziei. W obozie Jupitera
widziałam jego braci, strojących żarty cwaniaków, ale on jest inny, on uosabia
hermesowe cechy lepiej, nie zdradzając ich. Jest bystry szybko łapie się i
relacjach ludzkich i sytuacjach, dlatego wie jak do nich mówić, jak ich
przekonać, co jest cechą kupców, patrząc na jego budowę, wysportowany,
umięśniony, wysoki lecz zgrabny, sądzę że mógłby być świetnym złodziejem.
- Puk, Puk, jak widzisz
czekamy aż raczysz posadzić swój tyłek za kierownicą, bo mamy jeszcze sporo
drogi przed sobą.- Wyrwała mnie z zamyślenia Nila, ale to prawda siedzieli już
w środku, więc ruszyłam w stronę drzwi od samochodu. Odpaliłam auto i spytałam:
- No to jaki kierunek
obejmujemy?
- Sądzę że Kanzas, Mizuri,
Kentaki, Wirginia, Pensylwania no i New York.- Zaproponował, a Nila tylko
potaknęła wyglądając przez szybę. A ja obrałam taki kurs. Ale co do niego to
jaki by nie był, nie jest dobrze, bo wydaje mi się że coraz bardzie mnie do
niego ciągnie, ponieważ jest ciężki do rozszyfrowania.
No i było zbyt spokojnie. Odkąd opuściliśmy
Colorado Springs jechał za nami jakiś ciemny jeep. Od razu wydało mi się to
dziwne, ale dopóki jesteśmy na autostradzie to za bardzo nic nie mógł zrobić.
Najwyraźniej on to wiedział i postanowił coś z tym zrobić, zepchnąć nas na
jakąś boczną drogę gdzie prawie nie było ruchu.
- Chyba mamy problem.-
Powiedziała Nila, przechodząc na siedzenie obok.- CHLOE GAZU!!!
Dwa razy powtarzać nie
musiała, zobaczymy ile te auto wyciągnie.- Sie robi, ale coś nie sądzę żeby to
byli śmiertelnicy i żebyśmy dały radę ich zgubić.
- Świetnie, ale jak na razie
to obijają nam tyły, a na tyle jestem ja.- To prawda, nieźle nią tam miotało.
- Okej, najpierw się od nich
odklejmy, a potem pomyślimy co z nimi zrobić.- I przyśpieszyłam. To wcale nie
takie proste, nasze auto nie jest świetnym samochodem, a szczególnie gdy ma do
czynienia za znacznie większym, które chce nas staranować. Było coraz gorzej,
tylne szyby były wybite, a z jedną moja przyjaciółka miała zderzenie czołowe i
to dosłownie. Na szczęście nic się jej nie stało, ale jedno było pewne
musieliśmy coś wymyślić, i to szybko a ja wiedziałam tylko tyle.- Musimy ich
załatwić, i może macie jakieś propozycję?
- Dobra, a więc jeśli jest aż
tak źle, i jeśli i tak nie mamy wyjścia, a musimy się ich pozbyć to ja się może
do nich pofatyguję, co?- Zaproponowała Nila, po czym swoim mieczem wywaliła
szyberdach. A ja spojrzałam na Logana by ją powstrzymał, jednak on odwrócił się
do niej i powiedział.- Dobra gdy już będziesz na ich dachu, czyli gdy
wyskoczysz ty Chloe- przeniósł wzrok na mnie i gdy dostrzegł moją minę
zrozumiał że i tak mu przerwę więc zamilkł.
- O czym ty... a raczej wy
mówicie, to jest chory pomysł i od kiedy to wy tacy zgodni.
- No a może masz jakiś lepszy
pomysł, bo mogę się stąd nie ruszać i zostać zgnieciona.
- Ale …..- protestowałam, a
raczej próbowałam bo nie miałam żadnego pomysłu.- no dobra niech wam będzie,
więc mów dalej Loganie.
- A więc gdy ona wyskoczy ty
hamuj i tyle, potem co będzie to będzie.- Wcale mnie to nie przekonywało, ale
już nie było odwrotu. Nila zaczęła wychodzić, z mieczem w ręku, po czym
przeszła na jeepa, co nie było trudne, nie licząc tego że jechałyśmy
stoosiemdziesiąt na godzinę. Wbiła ostrze rozcinając dach, ja zaczęłam hamować i widziałam jak kierowca
czarnego pojazdu zamienia się w pył. Tyle że problem był następujący, nie ma
kierowcy nie ma kto prowadzić samochodu, więc kierownica zaczęła luźno się
obracać, i to akurat w naszą stronę. Zaczeliśmy dachować i nie wiem co się dalej działo.
- Nic ci nie jest.- Byłam w
strasznym szoku, więc słowa Logana nie do końca do mnie docierały.- Chloe
musimy stąd wyjść, więc nic ci nie jest?
- Nie, jest chyba okej.-
Rozpięłam pasy i tak jak on zaczęłam wychodzić z samochodu. To były Erynie i im
pozbieranie zajęło znacznie mniej czasu niż nam i już na nas nacierały. Wtedy
do mnie dotarło że mój przyjaciel który stoi bezbronnie po drugiej stronie za
chwile zostanie rozszarpany.
- LOGAN, ŁAP.- Krzycząc to
rzuciłam mu jeden ze swoich sztyletów. On chwycił go, wykonując unik i wyjmując
broń z pochwy i wbijając ją w plecy potwora. Oczywiście ja zamiast zając się
swoją, przyglądałam się Loganowi, ale w miarę szybko się ocknęłam i zdążyłam
nie dać się zabić.
Znalazłam się za plecami
Eryni, wykonałam pchnięcie, ale ona nie dała się tak łatwo zabić, odparowałam z
łatwością jej kontratak, i nagle zamieniła się w proch. A ja schowałam swój
sztylet do pochwy i spojrzałam na mojego przyjaciela, który stał teraz
naprzeciwko mnie spode łba - Poradziłam bym sobie sama.
- Okej, zapamiętam to sobie,
ale stwierdziłem że tak będzie szybciej- zaczął się rozglądać, a mi się przypomniało o mojej przyjaciółce.
Odwróciłam się, ale nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Podbiegłam do jeepa, ale
tam też nie było po niej żadnego śladu, chyba nie mogła się rozpłynąć. Już
miałam krzyczeć jej imię gdy szarpną mnie Logan, i zabrał mnie z drogi.- Chyba
nie chcę wiedzieć co by było gdyby tego siana tu nie było.- Powiedział gdy
pomagał Nili wstać z siana. A ja wybuchłam śmiechem.
- A ciebie co tak śmieszy?-
Spytała, nieco urażona.
- Och bogowie latające
algi, w sosie z siana.- Przestałam się śmiać i tylko się do niej
uśmiechałam .
- No, ale masz rację tego
jeszcze nie było i sądzę że mój brat tego nie robił.- Odwzajemniła uśmiech,
lecz na krótko ponieważ zauważyłyśmy że nasz przyjaciel się od nas oddala.- Hej
Logan, a ty gdzie się bez nas wybierasz?
Odwrócił się, rozłożył ręce i
powiedział.- Bez was nigdzie, ale raczej dalej naszym samochodem nie
pojedziemy, więc trzeba zabrać co potrzebne i ruszać na wschód.
- No mam nadzieję że z
naszymi zapasami nie jest tak źle, już idziemy ci pomóc.- Dodała Nila,
ruszyłyśmy w jego stronę ale on nas zatrzymał mówiąc byś my przeszukały jeepa.
Nie protestowałyśmy, zapewne policja może zjawić się w każdej chwili, a w tym
drugim aucie może być przydatnego. Niestety nic a nic tam nie było. Nie
mogliśmy się poruszać drogą, więc zaczęliśmy przemierzać las. Przeszliśmy parę
kilometrów aż zaczęło się robić ciemno, i nagle Logan stanął i zaczął się
rozglądać.- Tu chyba będzie dobrze.
- Czyli zatrzymujemy się?-
Spytałam z nadzieją w głosie, ponieważ opadłam już z sił.
- Tak do rana, a na razie musimy rozpalić nie
duże ognisko i coś zjeść.- Po tych słowach zrzucił plecak z ramion, i jeszcze
raz obejrzał okolicę.
- No ale czy to dobry pomysł
rozpalać ogień, czy dym nas nie zdradzi?- zapytała podejrzanie Nila.
- Ale przed kim? Erynie
zabiliśmy, a zresztą jesteśmy na tyle daleko od drogi że nie będzie z niej
widać go widać.
No to jest logiczne
uzasadnienie, a zresztą jestem tak zmęczona że nie mam ochoty sprzeczać się z
wojskowym w takich sprawach jak ta. A więc również zdjęłam plecak i usiadłam na
na ziemi.
- Ale moglibyśmy jeszcze
przejść, każdy kilometr się liczy, no nie? A nie jest jeszcze tak późno.-
Niestety miała racje my nie mieliśmy czasu a było jeszcze wcześnie, lecz nie
mamy wyjścia musimy się zatrzymać.
- Nila- powiedziałam żałośnie
a ona zwróciła się w moją stronę zaniepokojona.- ja już dzisiaj nigdzie nie pójdę, nie dam
rady.- Nie dociekała, i położyła swój ekwipunek koło naszego.
- Dobra to co do ognisk ja
pójdę nazbierać drewna.- Nawet nie czekała na zezwolenie po prostu odwróciła
się i poszła. Logan zabrał się za robienie miejsca na ognisko.
- Co z twoją nogą, raczej
złamana ani skaleczona nie jest, nie przeszła byś tyle.- powiedział nie
przerywając swojego zajęcia. Podczas dachowania musiało się z nią coś stać, a
ten marsz tylko pogorszył sprawę. Odwinęłam nogawkę.
- Spuchnięta, ale to tylko
nadwyrężenie, nie bolała tak na początku.
Logan usiadł, a dzieliła nas
wygrzebana dziura na ognisko.- Oby.- Powiedział, a pokrótce dołączyła do nas
Nila, po czym zabrała się za układanie stosu z gałęzi.
- Świetnie a czym to
rozpalimy.- Powiedział, po czym usiadła koło mnie.
- Zapalniczką- Którą syn
Hermesa wyciągną z kieszeni, zajęło my to chwilę zanim patyki zajęły się
ogniem.- Dobrze dziewczęta, radzę się przespać, jutro musimy dojść do jakiej kolwiek cywilizacji.
W tym momencie nie
interesowała mnie już reszta rozmowy, niech robią co chcą. Ja po prostu oparłam
się po swój plecak i zasnęłam.
Nila
Miałam bardzo dziwny sen.
Śniło mi się, że stoję w porcie i trzymam w ręku bilety, niestety nie mogłam
rozczytać dokąd. Następnie zobaczyłam dziewczynę. Była wysoka, miała długie,
brązowe włosy, w które wplecione były pióra. Trochę dziwne, no ale każdy ma
swój styl. Oczy miała koloru złota. Miała indiańskie rysy twarzy. Nic nie
mówiła, tylko patrzyła się prosto na mnie trochę wyzywająco. I znowu zmieniła
się sceneria, która mnie przeraziła. Stałam pośrodku ... nawet nie wiem czego,
ale to nie jest ważne. Zobaczyłam na ziemi dziewczynę w kałuży krwi. Chciałam
do niej podbiec, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Następnie nastąpiła
ciemność. Usłyszałam tylko głosy, które mówiły : i̱ allagí̱ égine chyméno aíma, dedoméno̱n léxi̱ den boreí na spásei.
To było chyba po grecku. Nie zrozumiałam tego. Obudziłam się, ale nie
otwierałam jeszcze oczu. Co to miało oznaczać? Powinnam dopisać naukę greki do
listy rzeczy, które muszę zrobić przed śmiercią. "Kurde, przecież ja znam greke! " Postanowiłam jednak otworzyć
oczy. Zamiast drzew i słońca, przed oczami ukazała mi się stopa Chloe. Jak ona
mnie denerwuje...
-Chloe, zabieraj ze mnie
swoje stopy-krzyknęłam. Nic, zero reakcji. -No może to poskutkuje- i smyrnełam
ją po stopie. Jak to dobrze, że ma łaskotki, znaczy dobrze dla mnie. Reakcja
była natychmiastowa. Zabrała stopę, ale zbyt gwałtownie i zrobiła fikołka,
trafiając przy tym na drzewo. Zaczęłam się śmiać. Chloe już bardzo przytomna
podniosła się i podeszła do mnie.
-I z czego się śmiejesz,
wodoroście?-powiedziała trochę wnerwiona, ale powoli jej przechodziło. Dobrze
wiedziała, że nienawidzę, gdy ktoś mówi na mnie wodorost i itp.
-Z twojego pięknego
przewrotu, pięknisiu-musiałam się jej odpłacić. Oczywiście nie była mi dłużna.
-Ja przynajmniej nie śmierdzę
jak pozostawione na słońcu algi.
-Ja nie śmierdzę!
-Taa jasne, kupię ci na
urodziny perfumy, tylko jakieś silne.
-Przynajmniej mam jakąś moc.
-Taa, po tatusiu, który się
nie interesuje tobą, bo ma już doskonałego synka. Po tym już nie wytrzymałam. Skupiłam
się na wodzie i posłałam w kierunku Chloe strumień, który powalił ja na ziemię.
Byłam pewna, że nic sobie nie zrobiła, bo strumień nie był silny. Córka
Afrodyty wypluła z ust resztki wody. Była cała morka.
-Tylko na tyle cię stać?-było
to wyzwanie. Nie chciałam walczyć, bo było pewne, że przegram. Mierzyłyśmy się
wzrokiem.
-Dziewczęta uspokójcie się –
prosił Logan.
-Oj zamknij się –
powiedziałyśmy równocześnie. Wyczuł chyba co może się za chwilę stać, więc
stanął między nami.
-Przemocą, nic nie wskóracie
i mówi wam to żołnierz. Uspokójcie się – tym razem mu się udało. Odwróciłam się
i pobiegłam w stronę lasu. Musiałam przemyśleć kilka rzeczy. Znalazłam strumyk,
przy którym usiadłam. Objęłam nogi rękami i zapatrzyłam się w wodę. Zawsze mnie
to uspokaja. „Co się dzieje między mną a Chloe? Ostatnio wciąż się kłócimy,
nawet o byle co. Denerwuje mnie, ale jest jedyną bliską mi osobą. Muszę jakoś
naprawić nasze relacje, nie wiem jeszcze jak”-pomyślałam. Była może 12, może
po. Nie wiedziałam, gdzie, no dobra wiedziałam gdzie mam jechać, ale wciąż nie
wiedziałam po co. Na dodatek jeszcze te sny, co one mogły oznaczać? Postanowiłam
pójść do Chloe i przeprosić ją. Wstałam i rozejrzałam się dookoła.
-No brawo Nila, zgubiłaś się
i co teraz? Czy ja zawsze muszę być taka nierozgarnięta? Postanowiłam więc iść
wzdłuż strumyka. Szłam tak nie wiem, kilka godzin, straciłam rachubę czasu. Słońce
powoli zachodziło. Nie miałam najmniejszego pojęcia jak wrócić. Oparłam się o
drzewo. Byłam zmęczona i głodna i w dodatku nie wiedziałam gdzie jestem. Rozejrzałam
się dookoła. Spostrzegłam krzak z jeżynami. Zerwałam kilka i usiadłam z
powrotem pod drzewem.
-No przynajmniej Hades nie
będzie się musiał starać, umrę przez własną głupotę-pomyślałam jedząc kolejny
owoc. Usłyszałam za sobą szelest liści. Natychmiast wstałam, trzymając w reku
miecz. Nic nie widziałam. Nagle krzaki obok mnie zaczęły się ruszać. Skierowałam
miecz w tamtą stronę. Byłam gotowa walczyć. Wszystkie zmysły były skupione, a
mięśnie napięte. Po chwili krzaki znieruchomiały. Podniosłam miecz gotowa
zaatakować. Z krzaka wyskoczył ... mały biały króliczek. Odetchnęłam spokojnie.
-Córko Posejdona-usłyszałam
za sobą. Od razu odwróciłam się z wymierzonym mieczem. Nikogo tam nie było,
tylko rzeczka. Pomyślałam, że wariuję.
-No świetnie Nila, słyszysz
już głosy, oby tak dalej to zamknął cię w psychiatryku-powiedziałam do siebie i
ruszyłam w dalszą drogę.
-Córko naszego pana- znowu
ten sam głos. Rozejrzałam się i nikogo nie zobaczyłam.
-Nilo- teraz to była już
przesada.
-Gdzie jesteś?-krzyknęłam w las.
Żadnej odpowiedzi. Spojrzałam w wodę. Zobaczyłam w niej dwie rybki. Były koloru
fioletowego i ... uśmiechały się do mnie? Podeszłam bliżej. Uklękłam przy
brzegu i spojrzałam w oczy rybie. „Serio Nila wariujesz”
-Panienko w końcu-usłyszałam.
Mówiła do mnie ryba.
-Wy mnie rozumiecie?
-Tak panienko, chcemy pomóc
pani dostać się do przyjaciół.-powiedziała jedna z nich.
-No super, rozmawiam z
rybami. Czy coś jeszcze mnie dziś zaskoczy?-oj niestety tak.
Violet i Plum, bo tak miały
na imię owe rybki dały mi wskazówki jak wrócić.
-Dziękuję wam za pomoc, jak
będę mogła się jakoś odwdzięczyć to mówcie.
-Och, panienka nie musi. Niech
tylko pamięta, że jej ojciec troszczy się o nią.
-Taa, bardzo się
troszczy-powiedziałam z sarkazmem – Może powiecie,że mnie kocha jeszcze?
-Ale to prawda, to on nas do
panienki wysłał.- no tego to się nie spodziewałam.
-W takim razie podziękujcie
mu i żegnajcie.
-Żegnaj i powodzenia.-wstałam
i ruszyłam tak jak mi powiedziały. Zdziwiłam się, że ojciec wysłał do mnie pomoc. Może jeszcze da mi na
18-stkę prezent? No dobra bez przesady. Doszłam dość szybko do przyjaciół. Chloe chodziła w kółko
trochę zdenerwowana. Ukryłam się za drzewem i obserwowałam ją. W ręku trzymała
swój sztylet.
-Spokojnie, znajdzie się, nie
martw się-próbował uspokoić ją Logan.
-Siedź cicho. A jak jej się
coś stało. Na przykład zaatakował ją jakiś potwor, albo ten jej cały Nico...
-Kto to Nico?-przerwał jej
chłopak.
-Oj nieważne. Może leży tam
gdzieś i umiera albo co. Czy ona musi być taka ...
-No jaka ?- zapytałam się
stając za nią. Odwróciła do mnie. Jej twarz nic nie wyrażała. Uśmiechnęłam się
do niej.
-Taka, taka...- próbowała coś
wymyślić.
-Dobrze wiem, że się o mnie
martwiłaś.
-Wcale nie-zaprzeczyła.
-Okropnie się
martwiła-powiedział Logan. Chloe spojrzała ostro na chłopaka, który skurczył
się w sobie. Roześmiałam się. Następnie
spoważniałam trochę.
-Chloe, przepraszam cię za
wszystko. Nie wiem co dzisiaj we mnie wstąpiło-przegryzłam wargę i popatrzyłam w
oczy przyjaciółki. Ona również na mnie patrzyła.
-Ja ciebie też przepraszam. Zgoda
?
-Zgoda- i przybiłyśmy sobie
piątki. Za pierwszym razem nie trafiłyśmy, więc zaczełyśmy się śmiać. Straciliśmy
jeden dzień podróży, więc ruszyliśmy w drogę. Wędrowaliśmy kilka godzin,
opowiadając Loganowi o naszym świecie.
-Sorry, ale ja jestem trochę
zmęczona, zróbmy tutaj postój.-poprosiła Chloe. Wszyscy czuliśmy, że dalej nie
dojdziemy, więc rozbiliśmy się na niewielkiej polance. Postanowiliśmy rozpalić
ognisko. Poszłam poszukać jakiś gałęzi. Kiedy schylałam się po jedną z nich,
usłyszałam znów szelest liści. Szybko wyprostowałam się i rozejrzałam dookoła. Nikogo
nie było, ale przeczucie, że coś się za chwilę stanie nie opuściło mnie. Wróciłam
do Chloe. Ułożyłam patyki w kształt podobny do ogniska i usiadłam obok tego. Już
zabierałam się do rozpalania, gdy obok mnie usiadł Logan.
-Może lepiej ja to
zrobię-powiedział. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Uśmiechnął się do
mnie.-Jesteś przecież córką pana mórz, a woda i ogień niekoniecznie idą w
parze.
-Masz racje, znajdę sobie
jakieś inne zajęcie-uśmiechnęłam się i poszłam przygotować coś do jedzenia. Nie
było to jakaś wyszukana kolacja, o nie, ale zawsze jakaś. Po posiłku usiedliśmy
koło ogniska i opowiadaliśmy sobie straszne historie. Nie za dużo usłyszeliśmy
z opowieści Chloe, gdyż zaniepokoiło nas coś. Było słychać coraz głośniejsze
sapanie. Nie było to sapanie człowieka tylko czegoś większego. Siegnełam po
spinkę i po chwili trzymałam miecz. Chloe trzymała swój sztylet, drugi zaś dała
dla Logana. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Popatrzyłam w ciemność, z
której wydobywał się dźwięk. Próbowałam coś dostrzec. Nagle ujrzałam parę
czerwonych oczu.
-Wiać!-krzyknęłam i całą
trójką pobiegliśmy w jednym kierunku. Za nami skoczyło ogromne bydle, znaczy
pies. Był cały czarny, ślina kapała mu z pyska, a oczy utkwione miał w nas. Nie
miał raczej ochoty na zabawę, chyba że zabawą można nazwać zabicie nas, to
wtedy tak. Mimo jego wielkich rozmiarów poruszał się dość szybko. Nie mieliśmy
szans, aby go pokonać, więc biegliśmy dalej ile sił w nogach.
-To Piekielny Ogar, pochodzi
z Hadesu-powiedział Logan.
-W takim razie to wszystko
wyjaśnia-powiedziałam. Nie patrzyłam na niego, ale byłam pewna, że miał
pytający wyraz twarzy.
-Jakby Ci tu powiedzieć, pan
podziemi za bardzo nas nie lubi-wyjaśniłam.
-Mówiąc za bardzo nas nie
lubi, znaczy po prostu, że chce nas zabić, a szczególnie tę o to
Nilę-powiedziała jeszcze Chloe.
-A no przecież, mówiłaś mi
Chloe-powiedział. Potwór był coraz bliżej. Gwałtownie skręciliśmy w prawo i
ukryliśmy się za drzewem. Wszyscy ciężko dyszeliśmy. Naszym jedynym planem była
ucieczka.
-Zamierzasz całe życie
uciekać?-usłyszałam w głowie głos ojca. Nie był już troskliwym tatusiem-Jesteś
moją córką, powinnaś być odważna, stawiać czoła swoim problemom. Nie wykazałaś
się na razie ani odwagą, ani inteligencją.
-No to patrz-odpowiedziałam w
myślach. Wiedziałam, że Chloe nie pozwoli mi samej walczyć, musiałam użyć
podstępu.
-Słuchajcie, musimy się
rozdzielić, wtedy nie będzie wiedział gdzie biec i może odpuści sobie-powiedziałam.
-No wątpię, że
odpuści-powiedziała córka Afrodyty.
-Musimy spróbować i tak nie
mamy innego planu-poparł mnie Logan. Byłam mu wtedy bardzo wdzięczna.
-No dobra, każdy biegnie w
innym kierunku-powiedziałam. Za nami było słyszeć ciężkie kroki. Nie mieliśmy
dużo czasu.- Na trzy. Raz, dwa , TRZY- każdy pobiegł. Chloe prosto, Logan w
prawo, a ja w lewo prosto na Piekielnego Ogara. Zamachałam się przed nim swoim
mieczem.
-No dawaj, pokaż na ile cię
stać i pobiegłam. Nie wiedziałam gdzie biegnę, ale najważniejsze, że z dala od
reszty. „Pies” biegł za mną. Zobaczyłam przed sobą polanę. Pomyślałam, że to
będzie idealne miejsce. Niestety potknęłam się o jakąś gałąź i wylądowałam na
ziemi. Piekielny ogar przygwoździł mnie bardziej do ziemi, aż syknęłam z bólu.
-I na co mam niby patrzeć?-i
znów mój ojciec. Złapałam miecz i wbiłam go w łapę potwora. Natychmiast ją
zabrał. Niestety rozciął mi przy tym prawe ramię. Znów syknęłam. Rękaw koszuli
szybko przesiąkł krwią. Mój przyjaciel ogarek, jak go potem nazwałam, szybko
się pozbierał i znów rzucił się na mnie. Próbowałam utrzymać w ręku miecz. Nie
miałam za wielkich szans na pokonanie go. Ale musiałam. Spróbowałam wbić mu
miecz w pierś lecz on szybko odskoczył. Nasza walka wyglądała mniej więcej tak
: ja machałam mieczem, próbując wbić go gdziekolwiek, a ogar odbiegał. Miał
plan na początku mnie zmęczyć, a jak nie będę miała już sił, po prostu mnie
zabić. Nie mogłam na to pozwolić. Też miałam plan, trochę szalony, ale mogło się
udać. Pobiegła prosto na ogara, który nie spodziewał się tak samobójczego aktu.
Stał on nieruchomo co umożliwiło mi wspięcie się na jego grzbiet. Skapnął się
wtedy co chcę zrobić i próbował mnie zrzucić. Próbowałam się utrzymać, ale było
to trudne zadanie. „Teraz albo nigdy”-pomyślałam i wbiłam miecz w kark Ogara. Usłyszałam
krótki skowyt. Zeskoczyłam na ziemię i zrobiło mi się żal tej bestii. Wykorzystała
jednak ona moją nieuwagę i pogłębiła pazurem ranę na moim ramieniu. Ogar
zmienił się w złoty pył, a ja upadłam na
ziemię. Próbowałam uspokoić bicie serca. Podźwignęłam się na zdrowej ręce. Nie
wiem czy to była prawda, czy już miałam zwidy, ale zobaczyłam przed sobą wilki
i grupę dziewczyn w wieku tak od 12-15 lat, w srebrnych bluzkach. Nie widziałam
nigdzie Chloe i Logana. Podeszła do mnie jedna z nich. Wyglądała na
przywódczynie. Miała może 16 lat, błękitne oczy i mnóstwo piegów. Przestraszyłam
się trochę. Zauważyła to ta dziewczyna.
-Mam na imię Thalia, jestem
Łowczynią, córką Zeusa. Chcę ci pomóc, nie bój się mnie.-powiedziała.
- Gdzie są moi
przyjaciele?-zapytałam szeptem, bo głośniej nie dałam rady. Dziewczyna
uśmiechnęła się lekko.
-Zupełnie jak twój brat,
poświęcisz wszystko dla przyjaciół. Są bezpieczni, zaraz cię do nich
zabiorę.-opowiedziała. -Nie bój się – powiedziała jeszcze Thalia. Popatrzyłam w
jej oczy. Pokiwałam głową i zemdlałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz