czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 11



Rozdział 11

Chloe
   Moje zwiedzanie zakończyło się na......... poszukiwaniach Coco Chanel.
  W sumie to i tak nie lubię czegoś takiego, wolę po prostu wiedzieć gdzie są te najważniejsze obiekty, a tu nie trudno było się zorientować co czym jest, o reszcie dowiaduję się dopiero wtedy gdy jest mi to potrzebne. Ale może zacznę od początku.
  Przechodziłyśmy przez Obóz Herosów, a Drew, moja siostra z byt wylewna nie była. Skupiła głównie swoją uwagę na swoich paznokciach, ewentualnie nazywając to co mijamy. Równie dobrze mogłyśmy iść w ciszy, no bo co to może być otoczone jest trybunami na na środku walczy grupka osiłków? Trudne no nie. W Obozie Jupitera pierwszymi rzeczami, o jakich się dowiedziałyśmy razem z Nilą to to co możemy i co nie możemy, tu na pewno jest inaczej ale nie jestem aż tak tępa, choć patrząc na moje pochodzenie nie zawsze muszę od razu wszystko pojmować, żeby nie domyślić się że jej się nie chce mi tego objaśniać. Moja kochana siostrzyczka przestała piłować swoje paznokcie i zatrzymałyśmy się podziwiając, a raczej ona ich podziwiała, ja nie jestem tak pytka, chłopców, którzy walczyli na arenie.
- To jest James, Amadeusz i Matt, synowie Aresa, domyślasz się, co to oznacza.- Wskazała na trójkę w dole.
- Że są tępi, i skłonni do autoagresji, po co mi ta wiedza?- Odpowiedziałam z ironią w głosie, dobrze wiedząc co chciała usłyszeć, ona tylko przewróciła oczami.
- Nie kretynko, że są idealną partią, odważni, wysocy, dobrze zbudowani a do tego bardzo bardzo przystojni.- Wiedziałam że to powie, nie trudno było się tego spodziewać i tego że swój monolog za kończy docinką, potrawie się kontrolować i nie zwracać uwagi na takie osoby, ale coś czuje że jej strzelę tego lata.- No ale masz rację ty tego wiedzieć nie musisz, jesteś kolejnym nie udaną córką Afrodyty, i o ile Jason lubi takie paskudne ofermy jak Piper, to ty zostaniesz starą kociarą.
-  Hmmm koty są fajne.- Nie, nie są JA BOJĘ SIĘ KOTÓW.- No ale wiesz mili  chłopcy lubią miłe dziewczyny, więc koty odpadają bo Logan chyba ich nie lubi, no ale przykro mi wychodzi na to że tobie zostają tacy jak oni.
 Zapewne usłyszała bym teraz coś nie przyjemnego lecz naszą wymianę zdań przerwała jakaś dziewczyna, która do nas podbiegła '' TAK!! wszystko lepsze od zwiedzania Obozu Herosów w towarzystwie Drew'' pomyślałam ciesząc się w duchu, niestety nawet nie wiecie jak się myliłam.
- Jest problem w dziesiątce.- Zaczęła, po czym przestąpiła z nogi na nogę.- wielki problem.
- To idź z tym do Piper, nie żeby podobało mi się spędzać czas z tą małą żmiją, ale ja nie jestem grupową, więc to nie mój problem Camille.
- Ale ja nie mogę jej nigdzie znaleźć, proszę.- Drew obojętnie na to wykrzywiła brwi i pokręciła głową.
- Jeśli to taki problem to już z tobą idziemy.- Odwróciłam się do mojej starszej siostry i wystawiłam jej język.- Miałaś mnie oprowadzić po obozie a więc uno: nie byłyśmy jeszcze w domku Afrodyty, a ja ty raczej nie nadajesz się do oprowadzania po nim, i dos: nie możesz mnie zostawić samej bo miałaś się mną zając.
  Cóż moje argument chyba nie przypadły jej do gustu, ale wyboru nie miała. Ruszyłyśmy w stronę domków. Już z daleka było widać, znaczy słychać że u nas coś się dzieje, choć reakcje innych obozowiczów były takie jakby to nie było pierwszy raz. Gdy przeszłyśmy przez próg ujrzałam syf, jeden wielki chlew, wszystko było powywracane i zalegało na podłodze. Ja raczej jestem pedantką, i nie sądziłam że moje rodzeństwo będzie flejami.
- Tu jest tak zawsze?- Cicho zapytała, Camille.
- Nie przeważnie to jeden z najczyściejszych domków, i jeszcze chwile temu było ty mnie bałaganu, mogę przysiąść że tak źle nie było.- Na jej twarzy malowało się zakłopotanie, a ja w głębi siebie dziękowałam Bogom że nie zawsze tu jest tak jak teraz.
  W pomieszczeniu było pięć osób, nie licząc nas, z tego dwie dziewczyny to tak rozrabiały. Wysoka blondynka w dżinsach i średniego wzrostu szatyn ( oczywiście mieli na sobie również obozowe koszulki, nie żeby coś).  Po została trójka  stała pod ścianą, wyglądając na lekko wystraszonych.
- GDZIE DO CHOLERY MOJE COCO CHANEL, KTÓRY MI JE PODIWANIŁ.- Krzyczała dziewczyna, a ja zadawałam sobie pytania, Naprawdę?!?!? Ja się pytam!!! Naprawdę?!?!
-  Tyle hałasu o zwykłe perfumy.- Wymknęło mi się jedno z moich pytań. I powiem jedno po raz pierwszy widziałam taką chęć mordu jak u dzieci Marsa czy Aresa tyle że u córki Afrodyty.
- ZWYKŁE PERFUMY?!?!?  TO COCO CHANEL ZŁOCIUTKA,  A NIE ZWYKŁE PERFUMY!!!!- Wydarła się na mnie na mi opadła szczęka.
- Dokładnie, siostro.- Chłopak który jej pomagał poparł jej zdanie, mówił w miarę wysokim piskliwym głosem a do tego gestykulował ręką i głową, a mi szczęka opadła jeszcze niżej.
- Czy on jest...- Ponownie cicho zapytała się Camille, lecz ta urwała mi w pół zdania odpowiadając na moje pytanie.
- Tak.
  Na szczęście zaraz zjawiła się Piper która nie była w najlepszym nastroju, i nie miała ochoty na takie idiotyczne sprawy więc szybko się z tym uporała. W sumie to męczyła się z tym do kolacji, lecz nie sądzę żeby dało się to ogarnąć razem ze sprzątaniem szybciej, niż ona to załatwiła. No a ja siedząc przy stole w jadalni razem zresztą dzieciaków z dziesiątki, podsumowałam swoją porąbaną rodzinkę, wredną, jędzę Drew, brata geja, który na dodatek miał na imię ja renifer, Rudolpha, rąbniętą Julię, chyba nie muszę tłumaczyć, Camill która była okey, pomijając jej wstydliwą naturę oraz to że jest niezdarą, i pozostałą pietnastkę, która..... najlepiej jak określę to tak, jest dziwna. Lecz teraz z nie cierpliwością wyczekiwałam końca kolacji, a raczej tego co będzie po niej. Czyli Bitwy o Sztandar, z tego co mi wytłumaczoną może być niezła zabawa. W sumie miało jej nie być ponieważ przyjeżdżają Rzymianie, i dopiero w tedy miała się odbyć, to taka tradycja że gdy się tu zjawiają drugiego wieczora odbywa się Bitwa o Sztandar, lecz istnieje również inna tradycja, która mówi że gdy przybywa nowy, w tym przypadku dwójka nowych, herosów odbywa się wcześniej wymieniona zabawa.

Nila
Było tak dobrze. Przez kilka dni Remus uczył mnie władać nad mieczem. Szło mi coraz lepiej, nie tak łatwo będzie mnie teraz zabić. No chyba, że zrobią to psychicznie. Pod tym względem jeszcze dużo pracy. Kiedy Remus powiedział mi, że tak naprawdę nie powinnam się urodzić, załamałam się po prostu. Najpierw dowiaduję się, że moja mama nie żyje, a Posejdon nawet nie raczył jej uratować, a teraz że jestem zakazanym dzieckiem, skutkiem złamanej przysięgi. I jak mam z tym żyć? Zakryłam twarz dłońmi i pozwoliłam łzom płynąć po moich policzkach. Czułam jak Remus mnie obejmuje. Wtuliłam się w niego. Czułam się przy nim bezpiecznie. Byłam pewna, że obroniłby mnie od wszelkiego zła, co stąpa na tym świecie. Był dla mnie jak przyjaciel, którego nigdy nie miałam. Nie był jak Chloe, nie śmiał się z moich upadków, porażek, on pomagał mi się podnieść i iść dalej przed siebie. To było różnicą między nim a nią. Nie wiedziałam czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę Chloe, czy wrócę do USA. Myślałam żeby zostać tu, we Włoszech. Lecz niestety nie było mi to dane. Położyłam głowę na piersi Remusa, słyszałam bicie jego serca. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w jego rytm. Staliśmy tak może kilka minut, kiedy podniosłam oczy ku niemu. Patrzył na mnie z troską. Nie miałam siły uśmiechnąć się do niego. Spojrzałam w jego oczy, miały tak piękny orzechowy kolor. Przez okulary, które nosił, wydawały się większe. Jego prawie czarne włosy były jak zwykle w nieładzie jakby dopiero, co wstał. Skórę miał tego samego odcieniu, co moja, lekko opalona. Podobał mi się, pociągał mnie. Może nawet i kochałam. Nie wiedziałam, co czuje do mnie, choć kilka razy przyłapałam go jak się na mnie patrzy, ale nie musi to nic znaczyć. Odeszłam na krok od niego.
-Wszystko dobrze?- zapytał się mnie. Nie chciałam kłamać.
-Nie za bardzo, chcę teraz zostać sama – powiedziałam i poszłam przed siebie. Na szczęście nie szedł za mną, byłam mu za to wdzięczna. Wyszłam na miasto i szłam gdzie mnie nogi prowadziły. Pozwoliłam popłynąć jeszcze kilku łzom i wytarłam wierzchem dłoni policzki. „Trzeba się wziąć w garść” – powiedziałam w duchu. Nie można całe życie być mazgają, uciekać przed problemami i stawić im czoło. Nie zawsze wychodzi po naszej myśli, ale co nas nie zabije to nas wzmocni. Postanowiłam być twarda, nie okazywać tylu uczuć, być jak Chloe, twarda jak kamień. Nie wiedziałam gdzie idę. Doszłam na jakiś plac, zupełnie pusty. Kojarzyłam go ze snu. Czułam że jest coś nie tak, jakiś dziwny niepokój. Część placu była w cieniu. Wolałam wrócić do domu, znaczy domu Remusa. Usłyszałam za sobą kroki. Zareagowałam w ostatnim momencie. Zdjęłam spinkę i trzymając już w ręku miecz odwróciłam się i zablokowałam cios. Przeciwnik był w kapturze i nie widziałam twarzy. Zabrał miecz i zaatakował znowu. Udało mi się odparować i tym razem ja zaatakowałam. Była dobra. Gdybym nie trenowała, nie miałabym najmniejszych szans. Teraz z łatwością radziłam sobie. Kilka razy czubek miecza był obok mojej twarzy. Nie miałam najmniejszych chęci dłużej walczyć. Można powiedzieć, że prawie przyzwyczaiłam się do tego, że ktoś chce mnie zabić, no ale bez przesady, chciałabym żyć trochę spokojniej. Uniosłam miecz i chciałam zadać cios, no ale mój przeciwnik nie zamierzał grać fair i dostałam kopniaka w brzuch. Uszło tak jakby całe powietrze ze mnie. Złapałam się na brzuch i próbowałam uspokoić oddech. Tego było już za wiele. Widziałam jak uśmiecha się z kpiną więc zaatakowałam. Nie spodziewał się tego. Rozcięłam mu trochę ramię i wypchnęłam mu z ręki miecz, a przyłożyłam swój do jego szyi. Nie zamierzałam mu nic robić, więc zabrałam miecz. W tym momencie, przeciwnik zdjął kaptur. Zobaczyłam dziewczynę o złotych oczach i indiańskiej urodzie. Była ostatnią osobą, której się spodziewałam.
-Malka? Co ty tu robisz? – zdziwiłam się widząc ją tutaj. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
-Hej Nila, no widzę że chyba trenowałaś, niezła jesteś – powiedziała.
-No dzięki, ale czemu mnie zaatakowałaś? Myślałam że jesteśmy koleżankami – zapytałam.
-No jesteśmy i dlatego tu jestem – odpowiedziała. Spojrzałam na nią pytająco, więc wytłumaczyła mi.
-Wiesz już, że jesteś zakazanym dzieckiem? – pokiwałam głową – i co teraz z tym zrobisz? – sama chciałabym to wiedzieć.
-No raczej nic, co niby mam z tym zrobić?
-Albo, nie denerwuje cię że bogowie wysługują się nami, nie obchodzi ich co z nami jest, że odzywają się tylko wtedy kiedy nas potrzebują – zatrzymała się i czekała na moją reakcję. Ja stałam tylko i patrzyłam na swoje stopy. Biłam się wtedy z myślami, a ona kontynuowała – że mają swoich ulubieńców i tylko nimi się interesują, że to oni decydują o wszystkim, że wtrącają się w nasze życie i próbują nam je ułożyć, choć w ogóle nas nie znają, że ich czyny nie maja żadnych konsekwencji? – skończyła i popatrzyła na mnie. Na początku nic nie odpowiedziałam. Zgadzałam się ze wszystkim co powiedziała. Trafiła w samo sedno. Podniosłam wzrok i spojrzałam na Malkę. Przybrałam obojętny wyraz twarzy.
-Ale co my możemy z tym zrobić? Jesteśmy tylko herosami – powiedziałam jakby ze smutkiem w głosie.
-Jesteśmy aż herosami – powiedziała z uśmiechem na twarzy – pomyśl jakby świat byłby piękny jakbyśmy my nim rządzili? Gdyby bogowie przestali istnieć? I to jest możliwe !
-Niby jak?- zdziwiłam się.
-Z twoją pomocą – wytrzeszczyłam na nią oczy. Niby jak taka osoba jak ja ma pokonać bogów, jak ja nie potrafię poradzić sobie ze swoimi problemami.
-Niemożliwe – skomentowałam krótko.
-Możliwe, jesteś dzieckiem jednego z wielkiej trójki, nawet nie wiesz jaka drzemie w tobie moc – popatrzyłam na swoje dłonie. Czy naprawdę mam aż taką moc?
-Więc jak? Jesteś ze mną? Chcesz wprowadzić nowe rządy? Pokazać bogom że każde postepowanie niesie ze sobą konsekwencje? – zapytała się. Przez moją głowę przewijały się tysiące myśli. Przypomniał mi się wieczór przed walką z piekielnym ogarem, rady Chloe żebym pogodziła się ze swoim losem, spotkanie z facetem, który opowiedział mi historię mojej matki, sztorm na oceanie i wiele innych wspomnień. Pozbierałam to wszystko do kupy i podjęłam decyzję, nie wiedziałam wtedy, że jej skutki będą aż takie bolesne.
-Nie – powiedziałam cicho. Malka miała zdziwioną minę.
-Przepraszam, co?! – wkurzyła się trochę. Podniosłam głowę i spojrzałam w jej oczy.
-Nie, nie jestem z tobą – powiedziałam głośniej – to że oni nie postępują dobrze nie oznacza, że my będziemy. Nie zamierzam ci pomagać i jak trzeba będzie wybierać to stanę po stronie ojca i innych bogów. Może i komplikują nam życie, ale taki nasz los. Nie możemy mieć ich też na wyłączność, ale i tak zawsze są obok nas. Wspierają nas. Dzięki nim mamy swoje moce. I tym powinniśmy się cieszyć – podsumowałam swoją wypowiedź. Dziewczyna wyglądała jakby chciała coś rozwalić.
-Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz, pieskiem na posyłki? – zapytała się.
-Tak – powiedziałam z przekonaniem, w końcu zrozumiałam.
-Jak nie chcesz mi pomóc, to sama sobie poradzę, ale ty zginiesz wraz z nimi – powiedziała i zaczęła iść w przeciwnym kierunku do jakiego ja przyszłam.
-Powstrzymam ciebie, choćbym musiała za to zapłacić życiem – powiedziałam jeszcze do niej
 Zastanawiałam się, czy podjęłam słuszną decyzję. Poszłam do przystani. Była może 15, nie miałam planów na dzisiejszy dzień. Doszłam do barierki, oparłam się o nią i patrzyłam w horyzont. W pewnym momencie podeszła do mnie jakaś starsza pani. Również patrzyła na morze. Kiedy chciałam odejść, złapała lekko moją dłoń. Odwróciłam się w jej stronę.
-Przepraszam, ty jesteś Nila Russo, córka Posejdona? – zapytała się mnie. Myślałam, że żartuje, ale wyglądała poważnie i patrzyła się mi w oczy.
-Tak, o co chodzi? – zapytałam podejrzliwie. Staruszka uśmiechnęła się szeroko i rozluźniła twarz.
-W końcu cię znalazłam – powiedziała i przytuliła się do mnie.
-Ale kim pani jest? –zapytałam. Odpowiedź mocno mnie zaskoczyła, nie mogłam w to uwierzyć.
 Chloe
   Na szczęście kolacja nie trwała zbyt długo. Jestem łasa na pochwały a gdy chodzi o walkę to zawsze większość się dziwi że jestem w miarę dobra, i nie żebym nie była skromna tylko chodzi o to że dzieci Afrodyty raczej nie zajmują się walką, no przynajmniej nie licząc mnie. A więc gdy już wszyscy z jedli i złożyli ofiarę dla bogów, na stołach pojawiła się broń. O ile wolałam zostać przy swoich dwóch wiernych, o ile tak je można nazwać, sztyletach, tak zbroja mi się przyda. Gdy byliśmy już gotowi ruszyliśmy w stronę lasu. Tak w ogóle to w Bitwie o Sztandar chodzi o, jak sama nazwa mówi, przejęcie sztandaru przeciwnej drużyny. Moja ekipa, niebiescy, to domek Zeusa i Posejdona, które liczyły tylko Jasona i Percy'ego, moje domku chyba nie muszę wymieniać, dwadzieścia jeden pokrak, Hefajstosa, który liczył jakieś osiemnaście osób a byli nie zbyt piękni i do tego dobrze zbudowani, nawet większość dziewczyn wyglądało jak Enerdowskie zapaśniczki, a główno dowodzącym domkiem był domek Ateny, z którego było  jakieś pietnaścioro blond kujonków, ale nie żebym oceniała po wyglądzie. No niestety Logan znalazł się w drugiej grupie więc chyba będzie trzeba go znaleźć i skopać mu zadek, och i tak się podda. Drużyną czerwonych dowodzili Aresowcy, dwudziestu dobrze zbudowanych, może odrobinę strasznie wyglądających dzieciaków, dom Hermesa liczył dwadzieścia pięć osób, niczym się nie wyróżniających, dzieci tego boga są przeciętni we wszystkich dziedzinach lecz przeważnie nie są w niczym najlepsi, mieli też łuczników, z siódemki, pozerzy ale dawało im jeszcze większą przewagę. Przynajmniej ich słabym punktem było to że w ich ekipie był domek Demeter, oni raczej nie walczą ale w sumie moje rodzeństwo też nie.
   Annabeth wymyśliła jakiś swój przewidujący wszystko plan, którego i tak nie słuchałam bo w jej genialnym pomyśle dzieci Afrodyty, miały, no....... nawet nie pamiętam co to miało na celu ale wiem że miałam wolną rękę. A może nie do końca jak tak się nad tym zastanowić to logiczne by  było gdybyśmy nie wybiegli za rzekę, choć moje rodzeństwo i tak się tam pewnie nie wybiera, ale mi nikt tego nie zabronił. Dźwięk na który wszyscy ruszyli w wyznaczoną stronę, Percy z paroma osobami jako przynęta w lewo, a Jason na tych samych zasadach w prawo, Annabeth, Piper oraz pozostała grupka, też gdzieś zniknęły w lesie, a pod naszym sztandarem zostało pięć osób, grupowy domku Hefajstosa, Leo ze swoim rodzeństwem, Jake i Lili, którzy mieli chronić flagi, ja, bo jeszcze nie zastanowiłam się gdzie mam biec, i co mnie zaskoczyło wysoki, szczupły, blondyn z domku Ateny, który miał za zadanie biec po ich sztandar. Nasz sprinter był  z domku kujonów, ale niech będzie że ufam szefowej. Po stronie gdzie lewej, słychać było już odgłosy walki, więc stwierdziłam że czas się włączyć do zabawy, postanowiłam że nie będę się pchać tam gdzie jest ich sporo. Pobiegłam na lewo, choć nie zupełnie tak jak Jason, bo on również był przynętą.  Słyszałam że jestem blisko walki ale zarazem widziałam środek, czyli drogę którą miał biec chłopak po sztandar ich drużyny. Niestety została zatrzymany przez trzech chłopaków, musiałam przejąć na siebie by on mógł biec dalej. Zbliżałam się do nich tak by zrobić im plecy całe szczęście byli na tyle zajęci chłopakiem z mojej drużyny że mnie nie spostrzegli. Już po chwili pod cięłam jednego z nich co oznaczało dla niego koniec gry, chyba, przynajmniej taką mam nadzieję, pod tym kątem to gra była mi nie zrozumiała. Zostało dwóch, a jednym z nich był Logan. Gdy już oboje zwrócili na mnie swoją uwagę, dałam znak synowi Ateny by biegł dalej, syn Hermesa był tak zakłopotany tą sytuacją  że postanowił biec za chłopakiem z mojej drużyny. To w sumie słodkie że nie chciał walczyć z dziewczyną a już szczególnie ze swoją. W jednej chwili nie daleko nas po obu stronach przebiegły dwie postaci, stało się to tak szybko że nie dało się spostrzec kto to był, ale ja wiedziałam że to musiały być Annabeth i Piper. Chłopak który stał przede mną nawet nie próbowała ruszyć za nimi.
- Chyba przegraliśmy.- Powiedział kręcąc głową, i wtedy zrozumiałam ja blisko była już sztandaru że ta trójka miała go chronić. Wyszli bo myśleli że powstrzymują tego który miał za zadanie przejąć sztandar, lecz on miał tylko ich zająć.                                                                                                  
-  No ale gra jeszcze się nie skończyła.
  Po tym jak to powiedziałam, wyszyłam na niego. Muszę przyznać że był cholernie dobry, nie robił uników po prostu z dziecinną łatwością odparowywał moje ciosy. Musiałam coś wymyślić, bo zbyt łatwo to przegram. Dojrzałam jak z ich sztandarem w stronę rzeki biegła blondynka, i ta chwila nie uwagi kosztywała mnie rozcięcie policzka. Walka sztyletami dawała to że było się na tyle blisko że wystarczyło jedno celne pchnięcie, tylko szkopuł w tym że najpierw trzeba się zbliżyć, a jego umiejętności sprawiały to że mogłam pomarzyć o tym że zrobię to w uczciwy sposób. Rzymianie nie uznawali takich ciosów, ale nie byliśmy w Grecji, a z tego co się orientuje tu wszystkie ciosy są dozwolone. Miał miecz, który trzymał w jednej ręce, ja zaś miałam dwa sztylety, musiałam jakoś go rozproszyć. Ruszyłam na niego jak najszybciej, by nie mieć problemu z odparowaniem ciosu, i by móc się do niego zbliżyć, wtedy rzuciłam jednym ze swoich sztyletów w ziemie. Efekt był taki na jaki liczyłam spojrzał na dół, wtedy pociągnęłam go za wolną ręką, próba zranienia go była by bezsensu odparował by cios a tak go zaskoczyłam.
- Gra skończona.- Byłam zanim, swoją broń przyłożyłam mu do gardła a wolną ręką zablokowałam mu tą w której trzymał miecz, przynajmniej tak mi się wydawało. Błąd że jego drugie ramie było wolne, więc to wykorzystał. Jak się okazało mój uścisk nie był na tyle silny by nie mógł mnie po prostu przerzucić przez ramie. Leżałam na ziemi bez broni i możliwości jakiegoś ruchu, tym razem to on przyłożył mi miecz do gardła.
- Teraz gra skończona- Uśmiechał się choć to że ja przegrałam nie zmieniało tego że jego drużyna została pokonana, i straciła sztandar. Schował swoją broń do pochwy, i podał mi rękę.- Nie źle jak na córkę..... Kogo tak w ogóle?
- Afrodyty.- Gdy usłyszał odpowiedz na swoje pytanie, uniósł brwi maszcząc czoło co sprawiało że wyglądał komicznie.
- To jest już jakaś nowość, no ale ta w ogóle to Amadeusz syn Aresa.- To wyjaśnia jego umiejętności, w sumie spodziewałam się tego, ale nie tego że spotkam osobę z której jeszcze tego samego dnia się naśmiewałam. Poczułam się trochę jak hipokrytka, więc postanowiłam że będzie mi lepiej jak już sobie pójdę.
- Chloe, moja drużyna wygrała więc lepiej będzie jak do nich pójdę.- Po tym, niegrzecznie udałam się w stronę rzeki gdzie zbierali się wszyscy uczestnicy. Niestety gdy nie byłam jeszcze tak daleko zatrzymał mnie.
- Chloe!- Krzykną do mnie, stojąc w tym samym miejscy uśmiechając.- Zapomniałem przeprosić za policzek!
- Nie szkodzi!- Odpowiedziałam, powracając do swojej ucieczki przed chłopakiem, którego wcześniej źle oceniłam.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz