Rozdział 11
Chloe
Moje zwiedzanie zakończyło się na.........
poszukiwaniach Coco Chanel.
W sumie to i tak nie lubię czegoś takiego,
wolę po prostu wiedzieć gdzie są te najważniejsze obiekty, a tu nie trudno było
się zorientować co czym jest, o reszcie dowiaduję się dopiero wtedy gdy jest mi
to potrzebne. Ale może zacznę od początku.
Przechodziłyśmy przez Obóz Herosów, a Drew,
moja siostra z byt wylewna nie była. Skupiła głównie swoją uwagę na swoich
paznokciach, ewentualnie nazywając to co mijamy. Równie dobrze mogłyśmy iść w
ciszy, no bo co to może być otoczone jest trybunami na na środku walczy grupka
osiłków? Trudne no nie. W Obozie Jupitera pierwszymi rzeczami, o jakich się
dowiedziałyśmy razem z Nilą to to co możemy i co nie możemy, tu na pewno jest inaczej
ale nie jestem aż tak tępa, choć patrząc na moje pochodzenie nie zawsze muszę
od razu wszystko pojmować, żeby nie domyślić się że jej się nie chce mi tego
objaśniać. Moja kochana siostrzyczka przestała piłować swoje paznokcie i
zatrzymałyśmy się podziwiając, a raczej ona ich podziwiała, ja nie jestem tak
pytka, chłopców, którzy walczyli na arenie.
- To jest
James, Amadeusz i Matt, synowie Aresa, domyślasz się, co to oznacza.- Wskazała
na trójkę w dole.
- Że są tępi, i
skłonni do autoagresji, po co mi ta wiedza?- Odpowiedziałam z ironią w głosie,
dobrze wiedząc co chciała usłyszeć, ona tylko przewróciła oczami.
- Nie kretynko,
że są idealną partią, odważni, wysocy, dobrze zbudowani a do tego bardzo bardzo
przystojni.- Wiedziałam że to powie, nie trudno było się tego spodziewać i
tego że swój monolog za kończy docinką, potrawie się kontrolować i nie zwracać
uwagi na takie osoby, ale coś czuje że jej strzelę tego lata.- No ale masz
rację ty tego wiedzieć nie musisz, jesteś kolejnym nie udaną córką Afrodyty, i
o ile Jason lubi takie paskudne ofermy jak Piper, to ty zostaniesz starą
kociarą.
- Hmmm koty są fajne.- Nie, nie są JA BOJĘ SIĘ
KOTÓW.- No ale wiesz mili chłopcy
lubią miłe dziewczyny, więc koty odpadają bo Logan chyba ich nie lubi,
no ale przykro mi wychodzi na to że tobie zostają tacy jak oni.
Zapewne usłyszała bym teraz coś nie
przyjemnego lecz naszą wymianę zdań przerwała jakaś dziewczyna, która do nas
podbiegła '' TAK!! wszystko lepsze od zwiedzania Obozu Herosów w towarzystwie
Drew'' pomyślałam ciesząc się w duchu, niestety nawet nie wiecie jak się
myliłam.
- Jest problem
w dziesiątce.- Zaczęła, po czym przestąpiła z nogi na nogę.- wielki problem.
- To idź z tym
do Piper, nie żeby podobało mi się spędzać czas z tą małą żmiją, ale ja nie
jestem grupową, więc to nie mój problem Camille.
- Ale ja nie
mogę jej nigdzie znaleźć, proszę.- Drew obojętnie na to wykrzywiła brwi i
pokręciła głową.
- Jeśli to taki
problem to już z tobą idziemy.- Odwróciłam się do mojej starszej siostry i
wystawiłam jej język.- Miałaś mnie oprowadzić po obozie a więc uno: nie byłyśmy
jeszcze w domku Afrodyty, a ja ty raczej nie nadajesz się do oprowadzania po
nim, i dos: nie możesz mnie zostawić samej bo miałaś się mną zając.
Cóż moje argument chyba nie przypadły jej do
gustu, ale wyboru nie miała. Ruszyłyśmy w stronę domków. Już z daleka było
widać, znaczy słychać że u nas coś się dzieje, choć reakcje innych obozowiczów
były takie jakby to nie było pierwszy raz. Gdy przeszłyśmy przez próg ujrzałam
syf, jeden wielki chlew, wszystko było powywracane i zalegało na podłodze. Ja
raczej jestem pedantką, i nie sądziłam że moje rodzeństwo będzie flejami.
- Tu jest tak
zawsze?- Cicho zapytała, Camille.
- Nie
przeważnie to jeden z najczyściejszych domków, i jeszcze chwile temu było ty mnie
bałaganu, mogę przysiąść że tak źle nie było.- Na jej twarzy malowało się
zakłopotanie, a ja w głębi siebie dziękowałam Bogom że nie zawsze tu jest tak
jak teraz.
W pomieszczeniu było pięć osób, nie licząc
nas, z tego dwie dziewczyny to tak rozrabiały. Wysoka blondynka w dżinsach i
średniego wzrostu szatyn ( oczywiście mieli na sobie również obozowe koszulki,
nie żeby coś). Po została trójka stała pod ścianą, wyglądając na lekko
wystraszonych.
- GDZIE DO
CHOLERY MOJE COCO CHANEL, KTÓRY MI JE PODIWANIŁ.- Krzyczała dziewczyna, a ja
zadawałam sobie pytania, Naprawdę?!?!? Ja się pytam!!! Naprawdę?!?!
- Tyle hałasu o zwykłe perfumy.- Wymknęło mi
się jedno z moich pytań. I powiem jedno po raz pierwszy widziałam taką chęć
mordu jak u dzieci Marsa czy Aresa tyle że u córki Afrodyty.
- ZWYKŁE
PERFUMY?!?!? TO COCO CHANEL
ZŁOCIUTKA, A NIE ZWYKŁE PERFUMY!!!!-
Wydarła się na mnie na mi opadła szczęka.
- Dokładnie,
siostro.- Chłopak który jej pomagał poparł jej zdanie, mówił w miarę wysokim piskliwym głosem a do tego gestykulował ręką i głową, a mi szczęka
opadła jeszcze niżej.
- Czy on
jest...- Ponownie cicho zapytała się Camille, lecz ta urwała mi w pół zdania
odpowiadając na moje pytanie.
- Tak.
Na szczęście zaraz zjawiła się Piper która
nie była w najlepszym nastroju, i nie miała ochoty na takie idiotyczne sprawy
więc szybko się z tym uporała. W sumie to męczyła się z tym do kolacji, lecz
nie sądzę żeby dało się to ogarnąć razem ze sprzątaniem szybciej, niż ona to
załatwiła. No a ja siedząc przy stole w jadalni razem zresztą dzieciaków z
dziesiątki, podsumowałam swoją porąbaną rodzinkę, wredną, jędzę Drew, brata
geja, który na dodatek miał na imię ja renifer, Rudolpha, rąbniętą Julię, chyba
nie muszę tłumaczyć, Camill która była okey, pomijając jej wstydliwą naturę
oraz to że jest niezdarą, i pozostałą pietnastkę, która..... najlepiej jak
określę to tak, jest dziwna. Lecz teraz z nie cierpliwością wyczekiwałam końca
kolacji, a raczej tego co będzie po niej. Czyli Bitwy o Sztandar, z tego co mi
wytłumaczoną może być niezła zabawa. W sumie miało jej nie być ponieważ
przyjeżdżają Rzymianie, i dopiero w tedy miała się odbyć, to taka tradycja że
gdy się tu zjawiają drugiego wieczora odbywa się Bitwa o Sztandar, lecz
istnieje również inna tradycja, która mówi że gdy przybywa nowy, w tym przypadku
dwójka nowych, herosów odbywa się wcześniej wymieniona zabawa.
Nila
Było tak
dobrze. Przez kilka dni Remus uczył mnie władać nad mieczem. Szło mi coraz
lepiej, nie tak łatwo będzie mnie teraz zabić. No chyba, że zrobią to
psychicznie. Pod tym względem jeszcze dużo pracy. Kiedy Remus powiedział mi, że
tak naprawdę nie powinnam się urodzić, załamałam się po prostu. Najpierw
dowiaduję się, że moja mama nie żyje, a Posejdon nawet nie raczył jej uratować,
a teraz że jestem zakazanym dzieckiem, skutkiem złamanej przysięgi. I jak mam z
tym żyć? Zakryłam twarz dłońmi i pozwoliłam łzom płynąć po moich policzkach.
Czułam jak Remus mnie obejmuje. Wtuliłam się w niego. Czułam się przy nim
bezpiecznie. Byłam pewna, że obroniłby mnie od wszelkiego zła, co stąpa na tym
świecie. Był dla mnie jak przyjaciel, którego nigdy nie miałam. Nie był jak
Chloe, nie śmiał się z moich upadków, porażek, on pomagał mi się podnieść i iść
dalej przed siebie. To było różnicą między nim a nią. Nie wiedziałam czy
jeszcze kiedykolwiek zobaczę Chloe, czy wrócę do USA. Myślałam żeby zostać tu,
we Włoszech. Lecz niestety nie było mi to dane. Położyłam głowę na piersi
Remusa, słyszałam bicie jego serca. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w jego
rytm. Staliśmy tak może kilka minut, kiedy podniosłam oczy ku niemu. Patrzył na
mnie z troską. Nie miałam siły uśmiechnąć się do niego. Spojrzałam w jego oczy,
miały tak piękny orzechowy kolor. Przez okulary, które nosił, wydawały się
większe. Jego prawie czarne włosy były jak zwykle w nieładzie jakby dopiero, co
wstał. Skórę miał tego samego odcieniu, co moja, lekko opalona. Podobał mi się,
pociągał mnie. Może nawet i kochałam. Nie wiedziałam, co czuje do mnie, choć
kilka razy przyłapałam go jak się na mnie patrzy, ale nie musi to nic znaczyć.
Odeszłam na krok od niego.
-Wszystko
dobrze?- zapytał się mnie. Nie chciałam kłamać.
-Nie za bardzo,
chcę teraz zostać sama – powiedziałam i poszłam przed siebie. Na szczęście nie
szedł za mną, byłam mu za to wdzięczna. Wyszłam na miasto i szłam gdzie mnie
nogi prowadziły. Pozwoliłam popłynąć jeszcze kilku łzom i wytarłam wierzchem
dłoni policzki. „Trzeba się wziąć w garść” – powiedziałam w duchu. Nie można
całe życie być mazgają, uciekać przed problemami i stawić im czoło. Nie zawsze
wychodzi po naszej myśli, ale co nas nie zabije to nas wzmocni. Postanowiłam
być twarda, nie okazywać tylu uczuć, być jak Chloe, twarda jak kamień. Nie
wiedziałam gdzie idę. Doszłam na jakiś plac, zupełnie pusty. Kojarzyłam go ze
snu. Czułam że jest coś nie tak, jakiś dziwny niepokój. Część placu była w
cieniu. Wolałam wrócić do domu, znaczy domu Remusa. Usłyszałam za sobą kroki.
Zareagowałam w ostatnim momencie. Zdjęłam spinkę i trzymając już w ręku miecz
odwróciłam się i zablokowałam cios. Przeciwnik był w kapturze i nie widziałam twarzy.
Zabrał miecz i zaatakował znowu. Udało mi się odparować i tym razem ja
zaatakowałam. Była dobra. Gdybym nie trenowała, nie miałabym najmniejszych
szans. Teraz z łatwością radziłam sobie. Kilka razy czubek miecza był obok
mojej twarzy. Nie miałam najmniejszych chęci dłużej walczyć. Można powiedzieć,
że prawie przyzwyczaiłam się do tego, że ktoś chce mnie zabić, no ale bez
przesady, chciałabym żyć trochę spokojniej. Uniosłam miecz i chciałam zadać
cios, no ale mój przeciwnik nie zamierzał grać fair i dostałam kopniaka w
brzuch. Uszło tak jakby całe powietrze ze mnie. Złapałam się na brzuch i
próbowałam uspokoić oddech. Tego było już za wiele. Widziałam jak uśmiecha się
z kpiną więc zaatakowałam. Nie spodziewał się tego. Rozcięłam mu trochę ramię i
wypchnęłam mu z ręki miecz, a przyłożyłam swój do jego szyi. Nie zamierzałam mu
nic robić, więc zabrałam miecz. W tym momencie, przeciwnik zdjął kaptur.
Zobaczyłam dziewczynę o złotych oczach i indiańskiej urodzie. Była ostatnią
osobą, której się spodziewałam.
-Malka? Co ty
tu robisz? – zdziwiłam się widząc ją tutaj. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
-Hej Nila, no
widzę że chyba trenowałaś, niezła jesteś – powiedziała.
-No dzięki, ale
czemu mnie zaatakowałaś? Myślałam że jesteśmy koleżankami – zapytałam.
-No jesteśmy i
dlatego tu jestem – odpowiedziała. Spojrzałam na nią pytająco, więc
wytłumaczyła mi.
-Wiesz już, że
jesteś zakazanym dzieckiem? – pokiwałam głową – i co teraz z tym zrobisz? –
sama chciałabym to wiedzieć.
-No raczej nic,
co niby mam z tym zrobić?
-Albo, nie
denerwuje cię że bogowie wysługują się nami, nie obchodzi ich co z nami jest,
że odzywają się tylko wtedy kiedy nas potrzebują – zatrzymała się i czekała na
moją reakcję. Ja stałam tylko i patrzyłam na swoje stopy. Biłam się wtedy z
myślami, a ona kontynuowała – że mają swoich ulubieńców i tylko nimi się
interesują, że to oni decydują o wszystkim, że wtrącają się w nasze życie i
próbują nam je ułożyć, choć w ogóle nas nie znają, że ich czyny nie maja
żadnych konsekwencji? – skończyła i popatrzyła na mnie. Na początku nic nie
odpowiedziałam. Zgadzałam się ze wszystkim co powiedziała. Trafiła w samo
sedno. Podniosłam wzrok i spojrzałam na Malkę. Przybrałam obojętny wyraz
twarzy.
-Ale co my
możemy z tym zrobić? Jesteśmy tylko herosami – powiedziałam jakby ze smutkiem w
głosie.
-Jesteśmy aż
herosami – powiedziała z uśmiechem na twarzy – pomyśl jakby świat byłby piękny
jakbyśmy my nim rządzili? Gdyby bogowie przestali istnieć? I to jest możliwe !
-Niby jak?-
zdziwiłam się.
-Z twoją pomocą
– wytrzeszczyłam na nią oczy. Niby jak taka osoba jak ja ma pokonać bogów, jak
ja nie potrafię poradzić sobie ze swoimi problemami.
-Niemożliwe –
skomentowałam krótko.
-Możliwe,
jesteś dzieckiem jednego z wielkiej trójki, nawet nie wiesz jaka drzemie w
tobie moc – popatrzyłam na swoje dłonie. Czy naprawdę mam aż taką moc?
-Więc jak?
Jesteś ze mną? Chcesz wprowadzić nowe rządy? Pokazać bogom że każde
postepowanie niesie ze sobą konsekwencje? – zapytała się. Przez moją głowę
przewijały się tysiące myśli. Przypomniał mi się wieczór przed walką z
piekielnym ogarem, rady Chloe żebym pogodziła się ze swoim losem, spotkanie z
facetem, który opowiedział mi historię mojej matki, sztorm na oceanie i wiele
innych wspomnień. Pozbierałam to wszystko do kupy i podjęłam decyzję, nie wiedziałam
wtedy, że jej skutki będą aż takie bolesne.
-Nie –
powiedziałam cicho. Malka miała zdziwioną minę.
-Przepraszam,
co?! – wkurzyła się trochę. Podniosłam głowę i spojrzałam w jej oczy.
-Nie, nie
jestem z tobą – powiedziałam głośniej – to że oni nie postępują dobrze nie
oznacza, że my będziemy. Nie zamierzam ci pomagać i jak trzeba będzie wybierać
to stanę po stronie ojca i innych bogów. Może i komplikują nam życie, ale taki
nasz los. Nie możemy mieć ich też na wyłączność, ale i tak zawsze są obok nas.
Wspierają nas. Dzięki nim mamy swoje moce. I tym powinniśmy się cieszyć –
podsumowałam swoją wypowiedź. Dziewczyna wyglądała jakby chciała coś rozwalić.
-Jesteś pewna,
że tego właśnie chcesz, pieskiem na posyłki? – zapytała się.
-Tak –
powiedziałam z przekonaniem, w końcu zrozumiałam.
-Jak nie chcesz
mi pomóc, to sama sobie poradzę, ale ty zginiesz wraz z nimi – powiedziała i
zaczęła iść w przeciwnym kierunku do jakiego ja przyszłam.
-Powstrzymam
ciebie, choćbym musiała za to zapłacić życiem – powiedziałam jeszcze do niej
Zastanawiałam się, czy podjęłam słuszną
decyzję. Poszłam do przystani. Była może 15, nie miałam planów na dzisiejszy
dzień. Doszłam do barierki, oparłam się o nią i patrzyłam w horyzont. W pewnym
momencie podeszła do mnie jakaś starsza pani. Również patrzyła na morze. Kiedy
chciałam odejść, złapała lekko moją dłoń. Odwróciłam się w jej stronę.
-Przepraszam,
ty jesteś Nila Russo, córka Posejdona? – zapytała się mnie. Myślałam, że
żartuje, ale wyglądała poważnie i patrzyła się mi w oczy.
-Tak, o co
chodzi? – zapytałam podejrzliwie. Staruszka uśmiechnęła się szeroko i
rozluźniła twarz.
-W końcu cię
znalazłam – powiedziała i przytuliła się do mnie.
-Ale kim pani
jest? –zapytałam. Odpowiedź mocno mnie zaskoczyła, nie mogłam w to uwierzyć.
Chloe
Na szczęście kolacja nie trwała zbyt długo.
Jestem łasa na pochwały a gdy chodzi o walkę to zawsze większość się dziwi że
jestem w miarę dobra, i nie żebym nie była skromna tylko chodzi o to że dzieci
Afrodyty raczej nie zajmują się walką, no przynajmniej nie licząc mnie. A więc
gdy już wszyscy z jedli i złożyli ofiarę dla bogów, na stołach pojawiła się
broń. O ile wolałam zostać przy swoich dwóch wiernych, o ile tak je można
nazwać, sztyletach, tak zbroja mi się przyda. Gdy byliśmy już gotowi ruszyliśmy
w stronę lasu. Tak w ogóle to w Bitwie o Sztandar chodzi o, jak sama nazwa
mówi, przejęcie sztandaru przeciwnej drużyny. Moja ekipa, niebiescy, to domek
Zeusa i Posejdona, które liczyły tylko Jasona i Percy'ego, moje domku chyba nie
muszę wymieniać, dwadzieścia jeden pokrak, Hefajstosa, który liczył jakieś
osiemnaście osób a byli nie zbyt piękni i do tego dobrze zbudowani,
nawet większość dziewczyn wyglądało jak Enerdowskie zapaśniczki, a główno
dowodzącym domkiem był domek Ateny, z którego było jakieś pietnaścioro blond kujonków, ale nie
żebym oceniała po wyglądzie. No niestety Logan znalazł się w drugiej grupie
więc chyba będzie trzeba go znaleźć i skopać mu zadek, och i tak się podda.
Drużyną czerwonych dowodzili Aresowcy,
dwudziestu dobrze zbudowanych, może odrobinę strasznie wyglądających
dzieciaków, dom Hermesa liczył dwadzieścia pięć osób, niczym się nie
wyróżniających, dzieci tego boga są przeciętni we wszystkich dziedzinach lecz
przeważnie nie są w niczym najlepsi, mieli też łuczników, z siódemki, pozerzy
ale dawało im jeszcze większą przewagę. Przynajmniej ich słabym punktem było to
że w ich ekipie był domek Demeter, oni raczej nie walczą ale w sumie moje
rodzeństwo też nie.
Annabeth wymyśliła jakiś swój przewidujący
wszystko plan, którego i tak nie słuchałam bo w jej genialnym pomyśle dzieci
Afrodyty, miały, no....... nawet nie pamiętam co to miało na celu ale wiem że
miałam wolną rękę. A może nie do końca jak tak się nad tym zastanowić to
logiczne by było gdybyśmy nie wybiegli
za rzekę, choć moje rodzeństwo i tak się tam pewnie nie wybiera, ale mi nikt
tego nie zabronił. Dźwięk na który wszyscy ruszyli w wyznaczoną stronę, Percy z
paroma osobami jako przynęta w lewo, a Jason na tych samych zasadach w prawo,
Annabeth, Piper oraz pozostała grupka, też gdzieś zniknęły w lesie, a pod
naszym sztandarem zostało pięć osób, grupowy domku Hefajstosa, Leo ze swoim
rodzeństwem, Jake i Lili, którzy mieli chronić flagi, ja, bo jeszcze nie
zastanowiłam się gdzie mam biec, i co mnie zaskoczyło wysoki, szczupły, blondyn
z domku Ateny, który miał za zadanie biec po ich sztandar. Nasz sprinter
był z domku kujonów, ale niech będzie że
ufam szefowej. Po stronie gdzie lewej, słychać było już odgłosy walki, więc
stwierdziłam że czas się włączyć do zabawy, postanowiłam że nie będę się pchać
tam gdzie jest ich sporo. Pobiegłam na lewo, choć nie zupełnie tak jak Jason,
bo on również był przynętą. Słyszałam że
jestem blisko walki ale zarazem widziałam środek, czyli drogę którą miał biec
chłopak po sztandar ich drużyny. Niestety została zatrzymany przez trzech
chłopaków, musiałam przejąć na siebie by on mógł biec dalej. Zbliżałam się do
nich tak by zrobić im plecy całe szczęście byli na tyle zajęci chłopakiem z
mojej drużyny że mnie nie spostrzegli. Już po chwili pod cięłam jednego z nich
co oznaczało dla niego koniec gry, chyba, przynajmniej taką mam nadzieję, pod
tym kątem to gra była mi nie zrozumiała. Zostało dwóch, a jednym z nich był
Logan. Gdy już oboje zwrócili na mnie swoją uwagę, dałam znak synowi Ateny by
biegł dalej, syn Hermesa był tak zakłopotany tą sytuacją że postanowił biec za chłopakiem z mojej
drużyny. To w sumie słodkie że nie chciał walczyć z dziewczyną a już
szczególnie ze swoją. W jednej chwili nie daleko nas po obu stronach przebiegły
dwie postaci, stało się to tak szybko że nie dało się spostrzec kto to był, ale
ja wiedziałam że to musiały być Annabeth i Piper. Chłopak który stał przede mną
nawet nie próbowała ruszyć za nimi.
- Chyba przegraliśmy.-
Powiedział kręcąc głową, i wtedy zrozumiałam ja blisko była już sztandaru że ta
trójka miała go chronić. Wyszli bo myśleli że powstrzymują tego który miał za
zadanie przejąć sztandar, lecz on miał tylko ich zająć.
- No ale gra jeszcze się nie skończyła.
Po tym jak to powiedziałam, wyszyłam na niego. Muszę przyznać że był
cholernie dobry, nie robił uników po prostu z dziecinną łatwością odparowywał
moje ciosy. Musiałam coś wymyślić, bo zbyt łatwo to przegram. Dojrzałam jak z
ich sztandarem w stronę rzeki biegła blondynka, i ta chwila nie uwagi
kosztywała mnie rozcięcie policzka. Walka sztyletami dawała to że było się na
tyle blisko że wystarczyło jedno celne pchnięcie, tylko szkopuł w tym że
najpierw trzeba się zbliżyć, a jego umiejętności sprawiały to że mogłam
pomarzyć o tym że zrobię to w uczciwy sposób. Rzymianie nie uznawali takich
ciosów, ale nie byliśmy w Grecji, a z tego co się orientuje tu wszystkie ciosy
są dozwolone. Miał miecz,
który trzymał w jednej ręce, ja zaś miałam dwa sztylety, musiałam jakoś go
rozproszyć. Ruszyłam na niego jak najszybciej, by nie mieć problemu z
odparowaniem ciosu, i by móc się do niego zbliżyć, wtedy rzuciłam jednym ze
swoich sztyletów w ziemie. Efekt był taki na jaki liczyłam spojrzał na dół,
wtedy pociągnęłam go za wolną ręką, próba zranienia go była by bezsensu
odparował by cios a tak go zaskoczyłam.
- Gra
skończona.- Byłam zanim, swoją broń przyłożyłam mu do gardła a wolną ręką
zablokowałam mu tą w której trzymał miecz, przynajmniej tak mi się wydawało.
Błąd że jego drugie ramie było wolne, więc to wykorzystał. Jak się okazało mój
uścisk nie był na tyle silny by nie mógł mnie po prostu przerzucić przez ramie.
Leżałam na ziemi bez broni i możliwości jakiegoś ruchu, tym razem to on
przyłożył mi miecz do gardła.
- Teraz gra
skończona- Uśmiechał się choć to że ja przegrałam nie zmieniało tego że
jego drużyna została pokonana, i straciła sztandar. Schował swoją broń do
pochwy, i podał mi rękę.- Nie źle jak na córkę..... Kogo tak w ogóle?
- Afrodyty.-
Gdy usłyszał odpowiedz na swoje pytanie, uniósł brwi maszcząc czoło co
sprawiało że wyglądał komicznie.
- To jest już
jakaś nowość, no ale ta w ogóle to Amadeusz syn Aresa.- To wyjaśnia jego
umiejętności, w sumie spodziewałam się tego, ale nie tego że spotkam osobę z
której jeszcze tego samego dnia się naśmiewałam. Poczułam się trochę jak
hipokrytka, więc postanowiłam że będzie mi lepiej jak już sobie pójdę.
- Chloe, moja
drużyna wygrała więc lepiej będzie jak do nich pójdę.- Po tym, niegrzecznie
udałam się w stronę rzeki gdzie zbierali się wszyscy uczestnicy. Niestety gdy
nie byłam jeszcze tak daleko zatrzymał mnie.
- Chloe!-
Krzykną do mnie, stojąc w tym samym miejscy uśmiechając.- Zapomniałem
przeprosić za policzek!
- Nie szkodzi!-
Odpowiedziałam, powracając do swojej ucieczki przed chłopakiem, którego
wcześniej źle oceniłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz