Rozdział
13
Annabeth
Lubiłam gdy do nas wpadali Rzymianie, mogłam
znów spotkać Hazel, Franka i Reyne, tyle że tym razem nie bardzo mi pasowały
okoliczności ich wizyty. Przybyli w porze kolacji, więc postanowiliśmy że
porozmawiamy o wszystkim dopiero jutro po bitwie o sztandar. Zwykle tradycja
polegała na tym że gdy ktoś przybywał do obozu po kolacji odbywała się ta gra,
lecz gdy to Rzymscy herosi i legitariusze do nas wpadali graliśmy po śniadaniu
a drużyny składały się z najlepszych obozowiczy. No i tak właśnie teraz
staliśmy obok siebie czekając na dźwięk który rozpocznie bitwę. Liczyła się
dobra zabawa, ale nawet taraz jako przyjaciele zawsze ze sobą rywalizowaliśmy.
Taktyka sprzed dwóch tygodni się sprawdziła, oni nie mieli zielonego pojęcia
więc postanowiłam użyć jej jeszcze raz. Błąd był taki że jako córka Ateny
powinnam dobrze wiedzieć by nie używać dwukrotnie tej samej sztuczki, niestety
boleśnie się o tym przekonałam. Wszyscy ruszyliśmy w las, szybko wraz z Piper i
tym razem z Clariss odłączyliśmy się od grupy. Znając przeciwnika wiedziałam że
jego sztandaru będzie broniło jakiś pięciu dobrych, bardzo dobrych zawodników.
Malcolm ściągnie na siebie tylko dwóch,
góra trzech graczy, dlatego kazałam biec z nami córce Aresa, niestety wysłałam
ją z moją przyjaciółką. Zauważyłam że coś się nie zgadza, biegnąc powinniśmy
widzieć mojego brata i powinnam dostrzec
Claris i Piper. Zatrzymałam się i nic nie słyszałam, tak jakby w lesie
nikogo nie było, żadnych odgłosów biegu, żadnego odgłosu walki po prostu cisza.
Chciałam ruszyć przed siebie, miejąc nadzieje że wszystko jest w porządku, lecz
zatrzymało mnie przeraźliwe ukłucie w boku. Chwyciłam reką za miejsce skąd
wychodził ból, i oprócz większego cierpienia poczułam ostrze, które przeszyło
mnie na wylot tuż obok pępka. Trzask łamanej włóczni i czucie czyjegoś oddechu
na swoim policzku, napastnik stał za mną przybliżając swoje usta do mojego uch.
-
Chyba twój plan się nie udał?- Wyszeptał, łapiąc mnie za ramiona bym nie
upadła.- Chyba byłem bystrzejszy i przechytrzyłem córkę Ateny, ale nie do końca
pomógł mi jeden z twoich przyjaciół. Znając czyjś plan łatwo wysnuć jakąś
intrygę, miejąc czas, by zgłębić twoje techniki i nauczyć się tego miejsca,
miejąc determinację. Ustawiłem tak wszystkich Rzymian by pociągnęli za sobą Jasona i Percy'ego, i
wystawić tak patrol by zatrzymał twoje przyjaciółki, żeby dotarły tu po
wszystkim....
-
Dlaczego mi....-Nie była wstanie nic powiedzieć czułam jak uchodzą ze mnie
wszystkie siły. Już bym leżała nie mogąc się podnieś gdyby nie to że mój
oprawca mnie trzymał.
-
Dlaczego ci to mówię?- Cicho się zaśmiał ale zrozumiał moje pytanie tak jak by
na wet te pytanie wchodziło w skład jego planu. Przerażało mnie to, jego
geniusz oparty wyłącznie na psychopatycznych pociągach.- Bo nie zdąrzą ci
pomóc, a po prostu miałbym wyrzuty sumienia gdybyś umarła nie wiedząc za co.
Ale wracając do tematu. Nie podoba mi się ta przyjaźń Grecko Rzymska, Imperium nie ma przyjaciół
więc jesteście tylko jego słabością, jesteście przeszkodą na jego drodze ku chwale, jesteście czymś czego trzeba się
pozbyć- to jak to mówił, jakie emocje tym przesyłał, przerażały mnie bardziej
niż gdy Percy gadał do tego psa jak do dziecka. Słabe porównanie, ale gdy tak
umierałam wysłuchując tego psychopaty, myślałam tylko o glonomóżdzku.-
Pozostaną tylko Rzymscy bogowie i tylko Rzymskie Imperium.
Puścił mnie a raczej odepchną, wylądowałam
na plecach, nie mając już sił nawet by zawyć z bólu który mnie ogarną.
Widziałam chłopaka który wbił mi włócznię w plecy, choć reszta już mi się
rozmazywał. Uklęk przymnie z szerokim uśmiechem na twarzy.
-
Cóż dokonam tego właśnie w taki sposób, posłurząc cię tobą, Rzymska włócznia w
twoich plecach, to wywoła wojnę, ale ty z Hadesu nie będziesz im mogła tego
powiedzieć.
W stał odszedł. A ja leżałam bezsilnie,
niczego już nie czując żadnego bólu, nic nie słyszałam , kroków, ptaków, spokój
i widok bezchmurnego nieba. To zapamiętałam jako ostatnie.
Nila
No
tego się nie spodziewałam. Obudziłam się w środku nocy, nawet nie wiem czemu.
Nigdy się nie budziłam tak. Rozejrzałam się po pokoju. Nic mnie nie
zaniepokoiło. Spojrzałam na zegarek. 2:48.
-No
pięknie, po co ja się budziłam? – zapytałam sama siebie. Położyłam się znowu,
ale sen nie chciał przyjść. Czułam że ktoś mnie obserwuje. Wstałam z łóżka i
podeszłam do drzwi. Pociągnęłam za klamkę i wyjrzałam na korytarz. Nikogo nie
zauważyłam i zamknęłam drzwi.
-Nila,
chyba świrujesz – powiedziałam do siebie. Nagle poczułam zimny wiatr na
plecach. Przeszły mnie ciarki. Odwróciłam się i zobaczyłam, że mam otwarte
okno, chociaż mogłam przysiąść, że jak kładłam się to było zamknięte. Podeszłam
do okna i wyjrzałam przez nie. Zobaczyłam rozgwieżdżone niebo, oświetlone
główne ulice, pojedyncze osoby, które spacerowały i rybaków, którzy
przygotowywali się na łowy. Ogólnie spokojny widok.
-Aaa
– krzyknęłam nagle i odsunęłam się kilka kroków do tyłu. W jednej chwili jakby
zmaterializował się przed mną na dachu, wysoki chłopak, o czarnych włosach i
ciemnobrązowych oczach. Miał przerażającą twarz, bladą, wychudłą. Ubrany był w
czarny t-shirt z czaszką i takie same spodnie. W ręku trzymał miecz ze
stygijskiego żelaza. Przed mną stał syn Hadesa, boga który jak by to ładnie
ująć, nie przepadał za mną. Położył palec na usta, co raczej oznaczało, że mam
się zamknąć.
-Nico,
co ty tu robisz? – zapytałam się chłopaka. Ten zamiast mi odpowiedzieć, wszedł
do pokoju. Rozejrzał się po nim, chyba sprawdzając czy jesteśmy sami. Potem
zwrócił się do mnie, no może bardziej rozkazał mi.
-Pakuj
się – powiedział patrząc na mnie. Popatrzyłam na niego pytająco, ale on wcale
nie chciał mi nic wyjaśnić. Więc skrzyżowałam ręce na piersi.
-Nie
zamierzam się nigdzie pakować, a nawet stąd ruszać – powiedziałam stanowczo.
-Musisz
wracać do Obozu, tak jak chciał twój ojciec – powiedział. No i tu mogłam się z
nim zgodzić. Powinnam w końcu wrócić.
-No
dobra, ale zabieram ze sobą chłopaków? – Nico przybrał pytający wyraz twarzy,
więc mu wytłumaczyłam – spotkałam tutaj dwójkę herosów, syna Hefajstosa i syna
Nike.
Chłopakowi
raczej nie spodobał się ten pomysł.
-Jedziesz,
ale sama – powiedział oschle. Nie zamierzałam ich zostawiać, a szczególnie
Remusa. Czemu oni nie mogą jechać ze mną?
-W
takim razie nie jadę.
-Musisz
jechać, jesteś to winna Posejdonowi i Chloe – znaczy Chloe jest w Obozie, całe
szczęście.
-Ja
wrócę, ale z nimi, przynajmniej z Remusem – upierałam się. Popatrzył na mnie
groźnie. Przestraszyłam się trochę, ale nie zamierzałam się poddać.
-Pojedziesz
– zaprzeczyłam ruchem głowy – chyba że chcesz żeby coś się stało dla Remusa.-
No tego to się przestraszyłam.
-Nic
mu nie zrobisz – powiedziałam, ale bez przekonania.
-Nie
znasz do czego jestem zdolny – powiedział ponuro – prawie cię zabiłem, nie
zapominaj tego. A i nie ma prawa za tobą jechać. Nie wiem jak to zrobisz, ale
musi zostać tutaj we Włoszech. Podszedł do mnie i wsadził mi do ręki jakiś
papier.
-Jeżeli
nie będzie cię w Obozie to … - nie musiał kończyć, dobrze wiedziałam co chciał
powiedzieć. Popatrzyłam ostatni raz w jego ciemne oczy i nagle zniknął.
Popatrzyłam na to co mi dał. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Trzymałam w
dłoni, bilet na prom do New York, z datą dzisiejszą na godzinę 14. Czyli jednak
wrócę do Stanów. Podeszłam do okna. Było jeszcze ciemno. Usiadłam na parapecie
i zapatrzyłam się na ciemne morze i gwieździste niebo. Przez przypadek zwaliłam
coś ręką. Podniosłam i zobaczyłam, że jest to zdjęcie. Byłam na nim wraz z
Remusem. Ja stałam i uśmiechałam się do obiektywy, a w tym czasie Remus
podbiegł do mnie, objął mnie i pocałował w policzek i przez to mam takie piękne
zdjęcie. Pamiętam, kiedy było to robione. To było jakoś kilka dni po
przyjeździe do Włoch. Remus zabrał mnie wtedy na zwiedzanie miasta. Poszedł
wtedy z nami Pablo. Pokazali mi najbardziej urokliwe zakątki miasta, nauczyli
jak poruszać się po nim oraz wszelkie istniejące tu atrakcje. Najbardziej
spodobał mi się port, ale nie ten dla statków wycieczkowych, tylko dla małych
kutrów rybackich. Robiliśmy mnóstwo zdjęć, wygłupialiśmy się, śmialiśmy.
Poczułam pod ręką, jeszcze jakieś zdjęcia. Na jednym byłam wraz z Pablo i
robiliśmy jakieś głupie miny. Na drugim byli chłopcy, którzy jak zwykle
uśmiechali się. Na następnym byliśmy we trójkę. Znalazłam jeszcze zdjęcie mojej
mamy. Przypomniało mi się wtedy, że to właściwie przez Hadesa ona nie żyje. Na
dodatek jeszcze i mnie chce zabić. Sądziłam, że bardziej chciał mnie zabić, niż
ją, ale ona była łatwiejszym celem. Zastanawiałam się jeszcze jak wytłumaczę
dla Remusa, że muszę wyjechać bez niego. Nie zauważyłam nawet kiedy nastał
świt, ani nawet że ktoś wszedł do mojego pokoju. Dopiero jak ktoś położył rękę
na moje ramię, ocknęłam się. Podniosłam wzrok i zobaczyłam nad mną Remusa,
który jak zwykle szczerzył się do mnie. Nachylił się nad mną i delikatnie
musnął wargami moje usta. Pomyślałam wtedy, że tego będzie mi brakować.
Czułości, poczucia bezpieczeństwa, miłości. Nie chciałam żeby domyślił się że
coś jest nie tak, więc też go pocałowałam i uśmiechnęłam się. Nie miałam
pojęcia, jak mu to powiedzieć i dziękowałam, że przecież musiał gdzieś dziś
wyjść. Pogadaliśmy jeszcze chwilkę na temat balu i chłopak powiedział, że musi
już wychodzić i że będzie na 14 w domu. Miałam więc czas aby się spakować i
odpłynąć bez pożegnania. Kiedy syn Hefajstosa wyszedł, otworzyłam szafę,
wzięłam pierwsze lepsze ubranie i poszłam do łazienki. Po raz kolejny stanęłam
przed lustrem. Nie chciałam wracać. Walnęłam pięścią o umywalkę. Na szczęście
nic mi się nie stało. „Musisz się poświęcić dla niego” – pomyślałam sobie.
Ogarnęłam się ociężale. Wróciłam do pokoju i zaczęłam się pakować. Wyjęłam z
szafy najpotrzebniejsze ubrania: koszulę, bluzki, sweter, spodnie, spodenki
krótkie i oczywiście sukienkę mamy. Wyjęłam z dna również stary plecak.
Zapakowałam do niego ciuchy, kosmetyczkę, zdjęcia i resztę jakiś drobiazgów.
Spojrzałam na zegarek. Była 13:18, nie wiedziałam że tak długo się pakowałam.
Założyłam na plecy plecak i wyszłam z pokoju. W korytarzu zostawiłam kartkę z
podziękowaniami dla rodziców Remusa i pieniądze, które zarobiłam. Chociaż tak
mogłam się zrewanżować. Ostatni raz spojrzałam na mieszkanie. Westchnęłam i
wyszłam. Wiedziałam, że będę tęsknić. Po drodze wstąpiłam do sklepu, aby kupić
coś na drogę. Kiedy doszłam do portu, od razu zobaczyłam mój statek, który miał
mnie zawieźć do NY. Ostatni raz spojrzałam za siebie na Włochy i ruszyłam na
pokład. Przed samym wejściem ktoś złapał mnie za nadgarstek. „Tylko nie ty” –
pomyślałam i odwróciłam się, spoglądając na Remusa. Miał zmartwiony wyraz
twarzy. Czułam jakbym miała jakąś gulę w gardle i nie mogła je przełknąć.
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa więzły mi w gardle.
-Wyjeżdżasz
gdzieś? – zapytał mnie. Patrzył na mnie swymi orzechowymi oczami, musiałam
odwrócić wzrok – Pytam się, wyjeżdżasz gdzieś ?! – podniósł trochę głos.
Najwyraźniej trochę się zdenerwował. Ja też się wkurzyłam.
-Tak,
wracam do Stanów – powiedziała. Posmutniał trochę.
-Do
Obozu?
-Tak.
-Czekaj
chwilę, to z tobą pojadę – rozweselił się trochę.
-Nie,
jadę sama, a ty masz tu zostać – zaczął łamać mi się głos. Wciąż nie patrzyłam
mu w oczy. Chłopka wyglądał jakby dostał przed chwilą w twarz.
-Ale,
wczoraj chciałaś, co się stało?
-Nic
Remus, nieważne, muszę już iść – chciałam już iść, ale znów złapał mnie za
rękę.
-Podaj
chodź jeden powód.
-Remus,
po prostu ja muszę tam jechać. Tam jest moje miejsce, a tu twoje i tyle – głos
łamał mi się coraz bardziej. Czemu rozstanie musi tak boleć?
-Nie,
coś jest nie tak. Powiedz co to to naprawie – widać było że się nie podda, że
mu zależy. Musiałam coś wymyślić, coś co pozwoli mi odejść, wiedząc że nie
pójdzie on za mną. Wpadłam na pewien pomysł.
-Remus,
muszę jechać sama – próbowałam jeszcze.
-Nie,
powiedz czemu masz jechać bez mnie? –nie dał mi wyboru.
-Bo
mam chłopaka, który tam na mnie czeka – powiedziałam z łamiącym się już
całkowicie głosem. Remus wyglądał na zszokowanego, puścił moją rękę i patrzył
mi prosto w oczy. Wątpiłam że mi uwierzył, ale i tak ruszyłam biegiem na
pokład. Odwróciłam się raz, jeden jedyny raz i o ten jeden raz za dużo. Kiedy
zobaczyłam chłopaka, widziałam że maluje się na jego twarzy smutek, ale i pewna
determinacja. Nie wiedziałam wtedy, że będzie zdolny zrobić dla mnie tyle, a ja
nawet nie zdążę mu za to podziękować. Kiedy odbiliśmy do brzegu, poczułam w
kącikach oczy łzy, które szybko wytarłam. Droga do New York, trwała spokojnie.
Bez żadnych sztormów, burz i tym podobnych. Kiedy stanęłam znowu w porcie w NY,
nie wiedziałam co mam robić. Miałam tylko jedno wyjście : posłuchać się w końcu
ojca i pójść do Obozu Herosów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz